W ciągu ostatnich kilku miesięcy, co jakiś czas, polskie media zalewała fala doniesień na temat niestosownego zachowania prezenterów telewizyjnych, komentatorów politycznych, czy też kontrowersyjnych projektów finansowanych za pieniądze podatnika. Czyżby nasz język ojczysty tak zubożał, że musimy sięgać po niecenzuralne słownictwo, a może są jakieś inne przyczyny takiego stanu rzeczy?
Dwa kontrowersyjne projekty
Chyba największe kontrowersje wzbudził „Chopin New Romantic”, komiks, w którym użyto dość prymitywnego słownictwa i na którego realizację polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych i ambasada w Berlinie wydały 30 tysięcy euro. Całą sprawę zaognił fakt, że projekt ten był skierowany do dzieci z niemieckich szkół, a jego ideą była promocja naszego kraju i Chopina. To nie jedyna wpadka naszych rządowych urzędów administracji. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego przyznało natomiast środki na realizację kampanii billboardowej z dość śmiałym hasłem „Zimo wypierdalaj”, w ramach projektu noszącego nazwę „Haft miejski”. Jaki cel miało umieszczenie w pięciu miastach w Polsce właśnie takich napisów? Wywołanie uśmiechu na twarzach przechodniów, oznajmienie wprost tego, co każdy z nas myśli, choć nie zawsze ma odwagę tak dosłownie to ująć, a może wzbudzenie zainteresowania mediów, ale chyba nie szerzenie kultury, bo chyba kulturą nie można nazwać propagowania wulgaryzmów. W liście otwartym broniącym Monikę Drożyńską, autorkę haftu, w sprawie materiału przygotowanego przez TVP1 na temat niniejszego projektu, możemy przeczytać: „(…) Słowo uznane za przekleństwo jest na billboardach i videoboardar zakreślone. (…)”. W mojej opinii słowo to jest raczej wyeksponowane, a nie jak tłumaczą w dalszej części listu „zahaftowane”. Każdy Polak od razu zauważy co tam jest napisane, a co gorsze, nawet dziecko z pierwszej klasy podstawówki bez problemu sobie z tym poradzi, a potem przekaże kolegom jakiego nowego słowa się nauczyło. Ale jeżeli to hasło ma tak dużą nadprzyrodzoną moc i spowoduje, że zima szybciej się skończy, to czemu nie, poświęcimy dla tego nasze resztki dobrego wychowania. Niestety tak nie jest, „Zimo wypierdalaj”, nie wygoni zimy, więc po co to komu?
Czasami puszczają nerwy
Jak się okazuje w mediach przekleństwa też nie są ludziom obce, zresztą śmiem twierdzić, że nie tylko w mediach. W Internecie dużą popularnością cieszy się filmik z udziałem Marcina Mellera, który w programie „Drugie śniadanie mistrzów”, przez chwilę zapomniał, że jest na wizji i pełen zaangażowanie w swoją wypowiedź wymówił słowo na k. Nerwy puszczają także, wydawać by się mogło, zawsze opanowanemu Kamilowi Durczokowi, który dość ostro zareagował na brudny od kilku dni stół w studio. Oberwało się też współpracownikom Tomasza Lisa, którzy w jego oczach spartaczyli robotę.
Może jednak opłaca się przeklinać?
Jak wynika z badań przeklinanie to jeden z najlepszych sposobów radzenia sobie ze stresem, który przecież w dzisiejszych czasach jest wszechobecny. Okazuje się, że zwykłe motywowanie do pracy, takie jak „wszystko będzie dobrze, weź się w garść” już nie wystarcza. Przekleństwo okazuje się złotym środkiem nie tylko w redukcji stresu, czy podnoszeniu wydajności, ale i w lepszym dogadywaniu się ze współpracownikami. Podobno przeklinanie łagodzi nawet ból! Skoro wyrazy, które uznajemy za przekleństwa mają tyle właściwości leczniczych i podnoszą naszą wydajność, to dlaczego mamy z nich rezygnować? Pozostaje tylko pytanie o granice, gdzie i kiedy można zakląć. Czy umieszczanie przekleństw na billboardach i w komiksach mających przekazywać jakieś wartości i coś sobą reprezentować, ma sens? W moich oczach nie. Przeklinanie ludzka rzecz, każdemu się zdarza, ale po co je promować, pokazywać, że wyrazy niecenzurowane są teraz cool i że modnie tak mówić?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Ten wpis czeka na Twój komentarz.