sobota, 30 marca 2013

Porozmawiajmy o Euro

www.presseurop.eu

            Zanim w ciągu ostatnich tygodni u większości polskich obywateli objawił się koniunkturalny katolicyzm, który sprawił, że wszyscy staliśmy się znawcami niuansów towarzyszących konklawe oraz ekspertami od relacji południowoamerykańskich wojskowych dyktatur z katolickim klerem, w Polsce odbywała się dyskusja na temat o wiele ważniejszy dla losów naszego państwa. Mam tu namyśli debatę, która towarzyszyła negocjacjom nowego paktu fiskalnego dla państwa będących (i aspirujących) do strefy euro. Wiele w niej było niedopowiedzeń, świadomych bądź też nieświadomych przekłamań, które padały na podatny grunt niewiedzy Polaków. Chciałbym w tym miejscu rozprawić się z jednym z największych niedomówień, oraz podjąć trud charakterystyki sytuacji, w której jakiś rząd (w końcu) zdecyduje się na przystąpienie do strefy euro.

Akcesja równa się zgoda na euro
            W dyskusjach na różnym poziomie: w mediach, w parlamencie, na uczelniach lub też po prostu w gronie znajomych dominujowało jedno podstawowe pytanie – czy wstąpić do euro. Jest to pytanie otwierające każdą dyskusje o tej tematyce, jednakże jest ono z gruntu błędne. Dlaczego?
W 2003 odbyło się ogólnokrajowe referendum dotyczące akcesji do wspólnot europejskich, w którym obywatele zgodzili się na przystąpienie do UE na wynegocjowanych warunkach. Ważne to wydarzenie, nie tylko z oczywistego powodu, ale także dlatego, że przesądziło o tym iż Polska „złą”, „straszną” walutę euro musi przyjąć! W traktacie akcesyjnym wyraźnie jest napisane, iż Polska zobowiązuje się przystąpić do strefy euro. Fakt, nie zostało powiedziane „kiedy”, nie mniej jednak w tamtym momencie stało się pewne, że na tace rzucać będziemy nieco inne miedziaki. Są jednak politycy, którzy w świadomy sposób mamią obraz całej sytuacji postulując przeprowadzenie kolejnego ogólnokrajowego referendum, tym razem w sprawie wejścia do strefy euro. No cóż, każdy kto w myślach potrafi poprawnie dodać dwa do dwóch powinien przy każdej okazji piętnować takich polityków jako demagogów. Z prawnego punktu widzenia nie można zrobić referendum w tej sprawie, ponieważ już polscy obywatele w tej sprawie się wypowiedzieli!
Jest jeszcze inna kwestia. Załóżmy, że takie referendum się odbywa, Polacy stwierdzają że nie chcą mieć euro, natomiast frekwencja powyżej 50% sprawia, że jego wynik jest wiążący dla polskich władz. W takiej sytuacji następuje konflikt między wynikiem referendum a zapisami traktatu akcesyjnego. Polski rząd, prezydent i parlament nie mają w tej sytuacji wyboru – muszą respektować wiążące, referendalne wyniki i ogłosić wyjście z Unii Europejskiej. Warunki traktatu akcesyjnego zostałyby złamane, i tym samym Polska nie dostała by tych z trudem wywalczonych miliardów z dotacji unijnych.

Wypłata w euro wypłata w PLN
            Kolejnym mitem, równie absurdalnym aczkolwiek mniej groźnym pod względem prawnym jest przeświadczenie wielu osób, iż będą zarabiać mniej po rezygnacji ze złotówki. Często słyszę, że „po wejściu do euro moja wypłata będzie wynosić np. 400 euro”. Zgadza się, ktoś może dostać taką wypłatę, ale na pewno nie będzie mniejsza od tej wypłacanej w złotówkach. Będzie po prostu przeliczana wg wynegocjowanego kursu, a dyskomfort w takiej sytuacji będzie jedynie świadomościowy – na wyciągu z wypłatą będą najczęściej trzy cyfry a nie cztery. Siła nabywcza takowej wypłaty zostanie taka sama gdyż ceny także będą przeliczane wg takiego samego kursu.
Kiedy po raz pierwszy euro weszło do obiegu, wiele osób w Europie narzekało, że coś zupełnie przeciwnego – ceny w sklepach wzrosły. Dziś już wiadomo, dlaczego tak się stało. Otóż ceny zostały celowo podniesione przez nieuczciwych sklepikarzy, sklepy, hurtownie itp. świadomych, iż nikt nie będzie przeliczał ceny każdego towaru na poprzednią walutę, aby sprawdzić czy jego cena nadal jest taka sama! Dziś już wiadomo jak sobie z takim procederem radzić. Kiedy Słowacja przyjmowała walutę wspólnotową, wprowadziła prawo nakazujące podawanie każdej ceny za taki czy inny towar w dwóch walutach: w euro i koronie. Dzięki temu obywatele widzieli, że nikt nie chce ich oszukać.
Niestety, poziom płac nie zwiększy się po wejściu do euro zony. Polski górnik dalej będzie mniej zarabiał od niemieckiego, czy angielskiego i żadne euro nie będzie w stanie zasypać takiej dysproporcji. Takową moc sprawczą mógłby mieć europejski minister finansów o kompetencjach podobnych do swoich odpowiedników w krajach członkowskich UE. Problem w tym, że przywódcy europejscy reagują na każda formę federalizmu jak Gowin na widok Biedronia. A bez skoordynowanej polityki finansowej euro niewiele zmieni w poziomie życia polskich obywateli.
            Mity mitami, ale nie ma co liczyć na szybkie wejście do strefy euro.  Brak politycznego konsensusu, kryzys i trudności w prawnej implementacji tej waluty do naszego kraju jeszcze długo będą niweczyć nawet najmniejsze przymiarki do rozpoczęcia takowego procesu. 

sobota, 23 marca 2013

Żarty z Papieża. Czyli o politycznej poprawności i słowa wolności.

Źródło: fot. AKPA

        Gdzie leży granica pomiędzy poczuciem humoru, a obrażaniem poglądów? Pomiędzy wolnością słowa, a respektowaniem wartości? W ostatnim czasie znów rozgorzała na ten temat dyskusja. Wszystko za sprawą szerokich komentarzy i podziału opinii publicznej jaki dokonał się po występie kabaretu Limo, w którym jego lider Abelard Giza odniósł się do osoby Papieża. W reakcji na te wydarzenia grupa posłów PiS zażądała by Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji ukarała TVP2 za emisję wspomnianego programu uznając, że treść dowcipów obraziła uczucia osób starszych i wierzących. Czy słusznie?
Kabaret czy prowokacja?

        Stand up w swoim zamiarze ma łamać stereotypy, wymykać się cenzurze, śmiać z tego o czym na co dzień mówi się niechętnie lub wcale. Ale czy to znaczy, że nie ma żadnych granic? Czy żartowanie z wszelkich wartości i autorytetów jest potrzebne? Czy sprowadzanie każdego sacrum do profanum jest pozytywne i ku czemu prowadzi? Słowa, które zostały użyte przez kabaret Limo w kontekście Papieża nie były co prawda zbyt ostre ani bezpośrednio obraźliwe, ale czy mówienie o oczywistościach w postaci banalnych żartów kategorii „D” ma być właśnie ostatecznym wyrazem wolności słowa?
Wolność zawsze i wszędzie?

        Kuba Wojewódzki w swoim programie podczas rozmowy z Abelardem Gizą, stwierdził, że wolność słowa to także przyjmowanie opinii, których dana osoba nie chce słyszeć. Prawda, ale nie zawsze i nie w każdym przypadku. Jak mówił francuski myśliciel Alexis de Tocqueville - „Wolność człowieka kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka”. Każdy ma zatem prawo oczekiwać iż wartości dla niego ważne nie będą przez innych deprecjonowane. Również Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej w artykule 196 mówi iż kto obraża uczucia religijne może podlegać odpowiedzialności karnej. Inna sprawa to fakt, że ten sam, podobno wielce tolerancyjny redaktor oburzył się słowami Kamila Durczoka, który po wyborze Papieża „w laickich mediach” stwierdził iż Duch Święty zdecydował kto został wybrany podczas Konklawe. Zatem odwołanie do Ducha Świętego w katolickim kraju jest dla niego trudne do przyjęcia, ale żarty z głowy Kościoła już nie. A przecież Kościół to nie tyle hierarchowie, co należący do niego lud, a więc zdecydowana większość Polaków czyli też osób do których kierowany był komunikat.
Bierność czy sprzeciw?

        Przeważająca część Katolików wykazując się sporym dystansem, nie czuje się urażona wspomnianym występem, ale trzeba też uznać racje tych, którzy poczuli się dotknięci, a wbrew panującemu medialnemu lobby nie są oni jedynie fanatyczną garstką nierozumiejącą teraźniejszości, ale całkiem pokaźną grupą. Grupą, która ma prawo oczekiwać, że w telewizji publicznej, finansowanej z płaconego przez nich abonamentu, żartów z głowy Kościoła do którego należą nie będą słuchać. A warto pamiętać iż wbrew powszechnej opinii o laicyzacji społeczeństwa w badaniach CBOS-u z 2008 roku za Katolików uważa się 93% populacji Polski.
    Zatem, choć zachowywanie dystansu do codzienności, spraw podejmowanych w publicznym dyskursie jak też po prostu wykazywanie się poczuciem humoru jest niezwykle istotne, to warto czasem zastanowić się czy nie ważniejsze jest respektowanie uczuć innych osób, nawet tych, których nie do końca się rozumie.

środa, 20 marca 2013

Publicystyka wychodzi nam Lisem



           Program Tomasza Lisa jeszcze do niedawna zajmował obowiązkową pozycję, w momencie włączania przeze mnie telewizora w poniedziałkowy wieczór. Obecnie mam o wiele mniej chęci do jego oglądania. Powolnego obniżania poziomu merytorycznego nie sposób nie dostrzec. Może źle to wyraziłem -  z programu publicystycznego przekształca się w show prowadzącego. Czyżby Tomasz Lis pozazdrościł Kubie Wojewódzkiemu? Groteskowo stwierdzając, już niedługo możemy się spodziewać występów a la wojewódzka „Wodzianka”. No bo przecież dzięki temu oglądalność wzrośnie.

Źródło: www.wp.pl
            Aby lepiej uzasadnić powyższą tezę, chciałbym przywołać 3 odcinki Tomasz Lis Show. Gościem pierwszego z nich był bokser Andrzej Gołota. Zaproszony do programu został dzień po walce. Spektakl iście żałosny. Upokorzony w ringu, kolejny nokautujący cios dostał u Lisa. Niemiłosiernie opuchniętemu Gołocie trudno było odpowiadać na pytania prowadzącego, który niemiłosiernie starał się go wypunktować. Wszystko aby tylko zwiększyć oglądalność dodając wypowiedziom boksera dramaturgii. Tak owszem, niejednokrotnie dziennikarz sam starał się podsuwać odpowiedzi sportowcowi.
            Gościem drugiego odcinka, według mnie, poniżej poziomu, był były prezydent Lech Wałęsa. Fakt, w jego ustach wypowiedź, że „homoseksualiści w Sejmie powinni siedzieć za murem” jest co najmniej nie ma miejscu, by nie nazwać jej skandalem. Lis poszedł dalej starając się pociągnąć Wałęsę za język i zmusić do użycia mocnych słów. Prezydent nie dał się sprowokować i prostym zdaniem podsumował całe rozważania: „homoseksualiści muszą wiedzieć, że są mniejszością i do mniejszych rzeczy się przystosować, doprowadziliśmy do tego, że ta mniejszość wchodzi na głowę większości”.
            Czarę goryczy przelał odcinek z Pawłem Kukizem. Atmosfera w studiu telewizyjnej Dwójki chwilami była bardzo napięta, Kukiz co najmniej zdenerwowany, natomiast prowadzący za wszelką cenę pragnął wytknąć błędy w rozumowaniu swojego gościa. Można było odnieść wrażenie, że Lis po raz kolejny wciela się raczej w rolę rzecznika rządu niż obiektywnego dziennikarza. Cała dyskusja toczyła się oczywiście wokół kwestii wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych. Obaj panowie nie doszli jednak do konsensusu, ani nawet do merytorycznych wniosków.
            Nie wiem jak czytelnicy, ale ja dwa razy się zastanowię, zanim o 21.30 włączę w poniedziałek telewizor. Chyba nie warto…

wtorek, 19 marca 2013

Czy woJOWnicy „zmielą” POPiSanych?


Niespełniona obietnica - TAK dla JOW! 

Czy Paweł Kukiz zmieni świat? Na razie jego celem jest wcielenie w życie obietnicy wyborczej Platformy Obywatelskiej, o której sama partia po wygranych wyborach zapomniała. Inicjatywa ustrojowa PO miała miejsce w 2004 roku, projekt został ogłoszony jako „jeden z największych projektów przeprowadzonych na polskiej scenie politycznej”. Jednak 750 tysięcy podpisów zebranych w ciągu trzech miesięcy zostało… zmielonych. We wrześniu 2012 roku Kukiz wraz z Ruchem Obywatelskim rozpoczął akcję Zmieleni.pl na rzecz jednomandatowych okręgów wyborczych (JOW). Ruch społeczny zmieleni.pl nie zgadza się z obecnym w Polsce systemem wyborczym w wyborach do Sejmu. Zdaniem „oburzonych” jest on „jedną z podstawowych wad ustrojowych i skutecznie uniemożliwia powstanie w naszym kraju społeczeństwa obywatelskiego”. Założeniem ruchu jest stworzenie ordynacji na wzór brytyjski, głosowanie na konkretnych ludzi, a nie na listy partyjne, a przede wszystkim odpowiedzialność posłów przed wyborcami.

Oburzona „S”

16 marca, w Gdańsku, miało miejsce spotkanie „Platformy Oburzonych”, które zorganizowane zostało przez szefa NSZZ „Solidarność” Piotra Dudę. Wzięło w nim udział ponad stu przedstawicieli organizacji, stowarzyszeń i związków zawodowych. A spotkali się, jak twierdzi Duda, ponieważ łaczą ich krzywdy wyrządzone przez państwo. Założeniem „Platformy Oburzonych” jest przede wszystkim wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych, zmiana w prawie o referendach, by decydowali o nich obywatele, by nie były one z góry odrzucane przez parlament oraz walka z umowami śmieciowymi. „To nie jest walka Dudy, Solidarności o żaden byt polityczny, nas to nie interesuje. Chcemy Polakom przywrócić więcej demokracji i po to tu jesteśmy. Dla wielu jest to niezrozumiałe, że nie walczymy o kolejne stołki w Sejmie. My dążymy do dialogu, a nie konfrontacji.” – jednak politycy nie wierzą w słowa Piotra Dudy. Dlaczego? Najwyraźniej widzą zagrożenie ze strony nowej inicjatywy „Solidarności” oraz Zmieleni.pl. Posłanka PO Agnieszka Pomaska twierdzi, że jest to „zgromadzenie od Sasa do lasa”, które łączy niechęc do premiera Tuska i rządu Platformy Obywatelskiej. Marek Siwiec widzi obłudę w osobie Dudy, który zarzeka się, że nie uprawia polityki – zdaniem Siwca wręcz przeciwnie, a „Platformę Oburzonych nazywa „platformą lansowania pana Dudy”.

Rockman w polityce?

Paweł Kukiz, muzyk, do 2013 roku związany z zespołem „Piersi”, zakończył karierę by stoczyć bój z proporcjonalnym systemem wyborczym, który jego zdaniem związany jest ze słabym państwem oraz z ciągłymi kłótniami polityków. Stronę „Zmieleni.pl” na Facebooku polubiło ponad 34 tysiące osób – „ideę Jednomandatowych Okręgów Wyborczych popieram!”, „ Dziękujemy Panie Pawle. Popieramy.” 


Zdaniem lidera ruchu o zmianie systemu powinni zadecydować obywatele za pomocą referendum, a potrzebna jest do tego zmiana konstytucji. Liczy on także na wparcie prezydenta Bronisława Komorowskiego, nie liczy na partie polityczne, które z jasnych powodów nie wspierają inicjatywy. W swoim przemówieniu w Stoczni Gdańskiej przytoczył maksymę Mahatmy Gandhiego – „Napierw Cię lekceważą, potem się z Ciebie śmieją, potem z Tobą walczą, a na końcu zwyciężasz”, czyli Paweł Kukiz wypowiada wojne politykom, oby było warto. Ja życzę powodzenia.


poniedziałek, 18 marca 2013

Północ kontra Południe- czyli co się dzieje na Półwyspie Koreańskim?



www.wiadomosci.gazeta.pl

Na granicy wojny?

Niepodważalnym sukcesem Korei Północnej było wystrzelenie na orbitę okołoziemska rakiety z satelitą, w grudniu minionego roku. Była to kolejna prowokacja ze strony Phenianu, a zarazem dzwonek alarmowy dla całej społeczności międzynarodowej. Następne niepokojące wydarzenia miały miejsce już na początku marca bieżącego roku, kiedy to  północnoamerykańska agencja prasowa KCNA poinformowała, że Korea Północna zrywała wszystkie układy o nieagresji z Koreą Południową. Równocześnie pomiędzy krajami została zerwana łączność telefoniczna i zamknięte przejście w Panmundżonie. Dodatkowo Phenian ostrzega o możliwości dokonania ataku w celu uprzedzenia napaści „agresorów”. Południowokoreańska agencja Yonhap informuje o przygotowaniach wojsk Korei Południowej do niespodziewanej prowokacji ze strony sąsiada, jednak ustalenie miejsca i czasu w jakich może dojść do ataku wydaje się niemożliwe. Rzecznik ministerstwa obrony Korei Południowej Kim Min-seok oświadczył - jeśli Korea Północna zaatakuje Koreę Południową bronią jądrową to reżim Kim Dzong Una zniknie z powierzchni Ziemi z woli ludzkości.

Eksperci bija na alarm!

Bez wątpienia zbrojenia nuklearne i rakietowe jakich dopuszcza się Korea Północna stały się zagrożeniem globalnym. Coraz częściej pojawiają się obawy, iż Phenian może sprzedać te technologie organizacją terrorystycznym, grupą przestępczym czy niebezpiecznym reżimom w dowolnym regionie świata. Analitycy są zgodni- czas i bierność Zachodu zdecydowanie działają na korzyść Północy. Według raportu na temat globalnych zagrożeń, przedstawionego prze koordynatora amerykańskich służb specjalnych - Jamesa Clappera - wywiad Stanów Zjednoczonych uznał „nieprzewidywalność” Korei Płn. za jedno z największych zagrożeń dla świata. Zdaniem profesora Waldemara J. Dziaka - politologa, kierownika Zakładu Azji i Pacyfiku Instytutu Studiów Politycznych PAN- na Półwyspie Koreańskim może rozpętać się wojna. Dodatkowym problem jest współpraca wojowniczego reżimu z Iranem, która może doprowadzić do niestabilnej sytuacji w kolejnym państwie, a tym samym przełożyć się na zagrożenie globalne. Korea Północna przy pracy nad budową broni nuklearnej i rakietowej pracuje około 30 tys. Specjalistów, inwestowane kolosalne środki, naukowcy są wysyłani do Iranu, Pakistanu, Birmy i Syrii. Najgorszy a zarazem  najgroźniejszym wydaje się fakt współpracy z organizacjami terrorystycznymi tak potężnymi jak Hezbollah. Największym niebezpieczeństwem jest udostępnienie wiedzy, technologii oraz środków produkcji jakie są obecnie w posiadaniu Korei Północnej niepożądanym organizacją o charakterze terrorystycznym.

www.wiadomosci.gazeta.pl

Reakcja Zachodu.

Modus operandi Korei Północnej, którego zadaniem jest zniechęcenie Zachodu do reakcji jest dość prosty i przewidywalny, polega głównie na: groźbach, straszeniem widmem głodu i ataku nuklearnego. Reputacją „nieprzewidywalnego i irracjonalnego” reżimu zmusza całą społeczność międzynarodową do ustępstw i niepodejmowania interwencji siłowych. Można wiec się spodziewać kolejnych eskalacji gróźb czy nawet coraz odważniejszych prowokacji ze strony Phenianu. Coraz odważniejsze poczynania wojowniczego reżimu mogą w końcu doprowadzić do wojny na Półwyspie Koreańskim pomiędzy sąsiadami, bądź do krwawej i kosztownej interwencji militarnej. Jak dotąd wywiad Stanów Zjednoczonych bacznie monitoruje rozwijająca się sytuację, a Parlament Europejski wzywa Koreę Północną do powstrzymania się od „dalszych prowokacyjnych działań”. Bruksela apeluje do Phenianu o ponowne przystąpienie do układu o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej, potępia łamanie praw człowieka w Korei Północnej, a także produkcję rakiet balistycznych. Jednak czy takie działania wystarczą, aby zniwelować zagrożenie wybuchu wojny?

Nowy rozdział dla Kościoła ?


Mamy papieża.


Wybór nowego papieża to temat przewijający się przez ostatnie dni we wszystkich rodzajach mediów. Od 11 lutego, po wygłoszeniu oświadczenia przez Benedykta XVI, gdzie tłumaczył swoją decyzję o abdykacji osłabieniem „siły ciała, jak i ducha”, rozpoczęły się spekulacje kim będzie jego następca. Głównych kandydatów było wiele, lecz nikt nie spodziewał się, że zostanie nim kard. Jorge Mario Bergoglio z Argentyny. Pierwszy papież spoza Europy, pierwszy papież, który przybrał imię Franciszek i pierwszy papież jezuita. Czy będzie to więc nowy początek dla ogarniętego skandalami i kryzysami Kościoła? Można w to wierzyć biorąc pod uwagę chociażby wybór imienia, który stanowi istotną wiadomość, czym będzie kierował się w swojej posłudze nowy papież. Biorąc za wzór św. Franciszka z Asyżu pokazał przywiązanie do prostoty, pochwałę skromności,  troskę o ubogich, ale także poczucie własnej grzeszności. Nie tylko jednak wyborem imienia potwierdził wyznawane wartości. Potwierdzał je także dotychczas prowadzonym życiem mieszkając w skromnym mieszkaniu, poruszając się środkami komunikacji miejskiej, czy sam sobie gotując. Choć ma konserwatywne poglądy dotyczące eutanazji czy aborcji, to nie jest on radykałem i uważa, że Kościół powinien być zawsze otwarty na dialog. Możemy więc liczyć na przemiany ?


Źródło: www.newsweek.pl


Czas na zmiany ?


W ostatnim latach Watykan pogrąża się w coraz większych kryzysach: długi, niewyjaśnione skandale związane z molestowaniem seksualnym przez księży, afera Vatileaks. To tylko nieliczne problemy, z którymi musi poradzić sobie nowy papież, jeśli chce uratować Kościół przed powszechną krytyką. Świat jednak wierzy w niego i ma ku temu dobre podstawy. Obserwując jego zachowanie można bowiem ujrzeć jego skromność, pokorę, otwartość, łatwość w komunikowaniu się, ale i również pewnego rodzaju stanowczość w podejmowanych działaniach. Może właśnie chociażby w tym wymiarze wniesie świeży powiew w skostniałe mury Watykanu., a z czasem może zaprowadzi głębokie reformy, które tak bardzo  potrzebne są tej instytucji. Pytanie czy zdoła je zaprowadzić pozostaje jak na razie otwarte jednak wkrótce pewnie zarysuje się na nie odpowiedź, gdy przygaśnie euforia związana z wyborem nowego papieża.


Niewyjaśniona przeszłość.


Wraz z radością i entuzjazmem jaki towarzyszył wyborowi papieża Franciszka, niemal równocześnie pojawiły się analizy przeszłości nowej Głowy Kościoła. Rozpoczęło się wysuwanie na światło dzienne spekulacji i niedomówień, które z jednej strony powinny zostać wyjaśnione, bo może stać się to dodatkowym obciążeniem dla Kościoła. Dotyczą one poparcia przez Bergoglio rządów argentyńskiej junty wojskowej, kiedy był on przełożonym Zakonu Jezuitów, z których część wraz z lewicą walczyła z dyktaturą. Z drugiej jednak strony trzeba zadać sobie pytanie po co walczyć z przeszłością, skoro ważniejsze powinno stać się  uporanie z teraźniejszymi problemami, z jakimi boryka się Kościół. Na tym bowiem powinno skupić się wszelkie zainteresowanie i uwaga, a nie na tworzeniu oskarżeń i wysuwaniu zarzutów, które w niczym nie pomogą, a jedynie mogą utrudnić dopiero co rozpoczęty pontyfikat.   

  



wtorek, 12 marca 2013

W kogo celuje Palikot?


Miłe złego początki?

        Janusz Palikot odniósł niekwestionowany sukces jako pierwszy polityk w Polsce, któremu udało się wprowadzić do Sejmu jego imienne ugrupowanie. Na drodze ku temu podjął odważny krok decydując się na odejście z partii rządzącej, budując od podstaw własny twór co dla wielu wydawałoby się nie tyle wyzwaniem, co wręcz szaleństwem. Czy dostanie się do parlamentu jest jednak punktem startu ku nowemu etapowi kariery politycznej, czy też było szczytowym momentem, po którym droga może wieść już tylko w dół?
Źródło: www.tokfm.pl
 
Jak trafić w niszę? Uderzyć w Kościół

        Za doradztwem Piotra Tymochowicza, autora dawnej przemiany i wzrostu popularności Andrzeja Leppera, Palikot znalazł niszę na rynku wyborczym. Wykorzystał narastające nastroje antyklerykalne, głównie wśród przedstawicieli młodego pokolenia, uderzając w Kościół katolicki. W ślad za tym poszły postulaty mogące przypaść do gustu tej grupie elektoratu, takie jak choćby legalizacja marihuany czy walka z symbolami religijnymi w miejscach publicznych. Na fali tych haseł, płomiennych wieców i medialnych happeningów wbrew opiniom wielu analityków rynku politycznego uzyskał ponad 10-cio procentowe poparcie w wyborach parlamentarnych. Jednak w większości głosy te pochodziły od grup wyborców wcześniej raczej niezainteresowanych polityką. Palikot był dla nich pewnym nowum, był modą i ciekawostką. Może też zagłosowanie na niego było formą sprzeciwu wobec autorytetom i porządkowi społecznemu w jakim dorastali i jaki do tej pory trudno było zakwestionować. Wydaje się jednak iż jest to elektorat bardzo chwiejny. Moda na Palikota może powoli minąć, a w środowisku młodzieży, kiedy jego osoba się znudzi po prostu przestanie być dla nich „cool” i zostanie zepchnięty w cień. Emocje związane z nim osłabną, a dawny elektorat wróci do politycznej bierności, bo trudno utrzymać zainteresowanie sobą na scenie politycznej opierając się jedynie na skandalach, happeningach i agresywnym, a raczej często już wulgarnym języku. 

 Potrzebne koło ratunkowe

        Na kim zatem może oprzeć swoje poparcie kiedy dawny młodociany elektorat w dużej mierze się wycofa? Na pewno nie na konserwatystach. Kościół katolicki przetrwał 2000 lat choć wiele razy wieszczono mu trudne czasy. Poradził sobie z dużo groźniejszymi przeciwnikami niż Janusz Palikot, z powodzeniem przeczekując czasy hitleryzmu czy stalinizmu. Twierdzi się często iż w sferze publicznej  „nie ważne co mówią byle mówili”, a kiedy ktoś jest już dobrze znany to przekonanie go do siebie, nawet przy wcześniejszej niechęci stanowi tylko jeden krok. Niełatwo jednak sobie wyobrazić aby Katolicy, czy generalnie zwolennicy opcji prawicowej mogli zapomnieć o głoszeniu wrogich wobec ich Kościoła haseł i kiedykolwiek poprzeć Ruch Palikota, tak samo jak i inni przedstawiciele środowisk o pokrewnych poglądach. Kiedy zatem sondaże spadają, bo antyklerykałowie Palikotem już się nie zachwycają zapominając o jednorazowym zrywie, a prawicowy elektorat jest zamknięty to trzeba zwrócić się ku ewentualnemu koalicjantowi czyli SLD. Trudno jednak przewidzieć czy inicjatywa Europy Plus i budowanie wspólnych list do Europarlamentu przy wsparciu między innymi Aleksandra Kwaśniewskiego sprawdzi się w jakimkolwiek stopniu, zwłaszcza przy widocznym negatywnym stosunku do tego pomysłu obecnych liderów Sojuszu Lewicy Demokratycznej.
        Zatem może się wydawać iż Janusz Palikot szczyt popularności ma już za sobą, a do czasu kolejnych wyborów parlamentarnych musi iść nową ścieżką działania opartego na budowaniu poważnej, merytorycznej polityki z silnymi partnerami u boku, którzy zakorzenili się na scenie politycznej. Pytanie tylko czy tacy będą chcieli mu w tej drodze towarzyszyć.

niedziela, 10 marca 2013

Habemus Papam. Lubię to!

Źródło: www.facebook.com/JohnGodsonPolskimKandydatemNaNowegoPapieza


Mamy papieża!?

Nie,nie…to jeszcze nie to. Wciąż nie wiadomo, kto będzie nowym papieżem. Wiadomo natomiast, kto jest zdaniem internautów najlepszym kandydatem. Lista potencjalnych następców Benedykta XVI pojawiła się w zasadzie tuż po tym, jak ogłosił on swoją decyzję o abdykacji. Bynajmniej, nie mam tutaj na myśli listy kardynałów spośród których zostanie wybrany nowy papież. Analizą szans poszczególnych purpuratów zajmują się dziś prawie wszystkie media oraz portale bukmacherskie. Ja zaś chciałbym się skupić na fenomenie tzw. nowych mediów, dzięki którym w ostatnim czasie poseł John Godson mógł zabrać głos w sprawie…wyboru jego osoby na Stolicę Piotrową. 


Jak to się robi?

Już kilka godzin po oficjalnym komunikacie o abdykacji papieża Benedykta XVI, na Facebooku został założony fanpage promujący kandydaturę Johna Godsona na papieża. W ciągu kilku dni ponad 1000 osób „podpisało się” pod kandydaturą posła Platformy Obywatelskiej, natomiast do dnia publikacji tego wpisu na blogu, już blisko 2000 osób wyraziło swoje wirtualne poparcie dla tej kandydatury. Niby nic, niby tylko żarty z których nic nie wynika ale czy na pewno? Fakt pojawienia się fanpage’a odnotowało wiele portali, na czele z tak popularnymi jak gazeta.pl czy też polityka.pl. Dziennikarze Dziennika Łódzkiego, zwrócili się nawet z prośbą o komentarz Pana posła w tej sprawie, który stwierdził, iż nie ma nic przeciwko takiej formie żartów. Byłoby wręcz dziwne, gdyby był temu przeciwny. Wszak pamięć wyborcy jest krótka i ulotna. Po pewnym czasie przeciętny Kowalski nie pamięta za co lubi, bądź też za co tak naprawdę nienawidzi konkretnego polityka. W polityce bardzo dobrze sprawdza się znane w świecie celebrytów powiedzenie o tym, że nie ważne jak mówią, ważne by w ogóle mówili. Każda sytuacja, która powoduje, że pewne grono wyborców dowiaduje się o istnieniu jakiegoś polityka, jest dla niego korzystna. Nawet jeśli zaistnieje on w przestrzeni medialnej na jakiś czas, to sam fakt jego obecności w niej, może wpłynąć na jego rozpoznawalność.

Disruption!

Jean - Marie Dru, specjalista ds. marketingu, mówiąc o reklamie politycznej zarzuca jej, iż stała się ona zakładniczką konwencji. Jego zdaniem dysrupcyjne, a mówiąc prościej niekonwencjonalne podejście do reklamy, może być kluczem do sukcesu. W dzisiejszym świecie, powoli zdominowanym przez tzw. nowe media, nieszablonowe podejście do tematu promocji własnego wizerunku wydaję się być coraz bardziej istotne. Możliwości, jakie stwarzają nowe media wydają się być nieograniczone. Czasem wystarczy pseudowydarzenie, pod które można się mówiąc kolokwialnie „podpiąć”, ażeby wypromować swoją osobę. Przykład z posłem Godsonem dobitnie ukazuje to, jak łatwo dziś zaistnieć w sieci, która powoli staję się najważniejszym źródłem komunikacji z wyborcą. Dziś konto na Facebook’u czy Twitterze to dla polityka w zasadzie podstawa funkcjonowania w wirtualnym świecie. Niemniej jednak samo posiadanie konta już chyba nie wystarczy. Trzeba wyjść poza ramy. Ten, kto to zrozumie pierwszy, może liczyć na szybki wzrost popularności. Nawiasem mówiąc, wydaję się, iż poseł Godson wie o co w tym wszystkim chodzi. Na swoim oficjalnym profilu na Facebook’u sam dodał kilka zdjęć, w których jest on stylizowany na papieża Godsona I. Like it.



Janusza Palikota przepis na marketing



Jak zaistnieć na scenie politycznej?

 

Kiedy Janusz Palikot ogłosił powstanie nowej partii, Ruchu Palikota, niemal wszyscy politycy i większość opinii publicznej nie wróżyła temu ugrupowaniu sukcesu. Uważano, że próba dotarcia przede wszystkim do elektoratu antyklerykalnego zakończy się porażką, gdyż na polskiej scenie politycznej nie ma miejsca na tego rodzaju partię. Jednak Janusz Palikot doskonale wiedział jak zrealizować swój plan. Jego przepis na sukces składał się z dwóch głównych składników: dokładne badania polskiego rynku i konsekwencja w kreowaniu swojego wizerunku. Oprócz tego Palikot dodał doskonałe prezentowanie się w mediach oraz wykorzystał słabość polskich partii lewicowych.

Jak trafić do młodych wyborców? 

 
Powszechnie uważa się, że wielu młodych obywateli identyfikuje się z poglądami Janusza Palikota, głównie w kwestii aborcji, rozdziału instytucji kościelnych i państwowych, a także legalizacji tzw. miękkich narkotyków. Spotkania z młodzieżą są zatem dla niego idealną okazją do debaty i pozyskiwania nowych wyborców. Przewodniczący Ruchu Palikota rozpoczął niedawno podróże po Polsce, aby przybliżać mieszkańcom różnych miejscowości jego nowy projekt obywatelski Europa Plus, który tworzy wraz z Markiem Siwcem i Aleksandrem Kwaśniewskim. Oprócz tego nie brakuje podczas takich spotkań typowych elementów nieustannie trwającej kampanii wyborczej. Instytut Politologii Uniwersytetu Opolskiego również gościł posła Janusza Palikota. Jak powszechnie wiadomo, agitacja polityczna na uniwersytetach nie jest dozwolona. Ale dla zręcznych polityków nic trudnego. Przewodniczący Ruch Palikota przywiózł dla aktywnych studentów, którzy wykażą się chęcią debatowania z nim, swoją książkę kucharską. Znajdziemy w niej oczywiście wiele przepisów jednak chyba nie to jest w niej najważniejsze. Na okładce widnieje zdjęcie ukazujące niezwykle ciepły, przyjazny wizerunek Janusza Palikota. W środku znajdują się prywatne zdjęcia rodzinne, ukazujące polityka jako wspaniałego męża i ojca. Wszystko to jednak zupełnie ,,przypadkowo" ubrane zostało w pomarańczowe barwy, które również widnieją na logo partii Palikota, a wewnątrz symbole marihuany. Książka kucharska Janusza Palikota mówi nam zatem wiele na temat poglądów i pomysłów Ruchu Palikota, szczególnie tych, które mają trafić do młodego, studenckiego elektoratu. Dobry marketing jest zatem dzisiaj podstawą nie tylko w kampanii wyborczej, ale także podczas wszystkich spotkań, gdzie można trafić na swoich przyszłych wyborców. 















Źródło: www.polityka.pl