niedziela, 5 czerwca 2011

Ósmy dzień tygodnia!


SCYZORYK
Piotr Marzec, znany szerszej publiczności jako „Liroy” ma spróbować swoich sił w wielkiej polityce (Politykier.pl). Muzyk znany z hitu "Scyzoryk" miałby zostać jedynką kieleckiej listy wyborczej Ruchu Poparcia Palikota. Ostateczna decyzja ma zapaść w ciągu najbliższych dni – potwierdził szef partii Janusz Palikot. Jak wam się wydaję, czy współpraca zamierzchłej gwiazdy muzycznej z upadłą gwiazdą polityczną przyniesie komukolwiek pozytywne efekty?
WYROZUMIAŁY PREMIER
Wprost.pl donosi, że Donald Tusk miał zrugać szefa MSWiA Jerzego Millera za to, że policja ukarała mandatami kibiców Jagiellonii Białystok, którzy nazwali premiera "matołem". Kibice zostali ukarani mandatami od 500 do 1000zł za skandowanie „Donald matole, twój rząd obalą kibole”. Premier kazał ministrowi Millerowi sprawdzić kto był pomysłodawcą akcji z mandatami. Za działania policji wobec kibiców zapłacił również wojewoda podlaski Maciej Żywno, który miał być kandydatem PO do Senatu. Kilka dni po ukaraniu kibiców zrezygnował ze startu. Donald Tusk albo przypomniał sobie czasy, gdy sam był aktywnym kibicem, albo wypuścił przeciek kontrolowany w celu ocieplenia wizerunku w oczach fanów piłki nożnej, których w naszym kraju całkiem sporo. Może premier po prostu się przestraszył, że kibole rzeczywiście mogą obalić jego rząd.
KTO CYKAŁ FOTKI OBAMIE?
Najbardziej żenujący był Napieralski. W pewnym momencie wyjął aparat telefoniczny i robił zdjęcia. No ja myślałem... Ja jestem prosty człowiek i robotnik, ale to dramat, no po prostu burak – stwierdził Władysław Frasyniuk, komentując zachowanie Grzegorza Napieralskiego podczas wizyty Baracka Obamy w Polsce (Onet.pl). Według słów jednego z liderów „Solidarności” szef SLD podczas spotkania polskich polityków z prezydentem USA robił mu zdjęcia oraz próbował go przekonać, by w jego imieniu wspomniał premierowi Donaldowi Tuskowi o sprawie stypendiów. Niewątpliwie Napieralski nie popisał się znajomością kindersztuby, zachowując się jak „japoński turysta na wakacjach”. Najlepszym komentarzem do tej sytuacji będą słowa Frasyniuka: To jakiś czysty absurd[…] Moje pokolenie nie powinno umierać dlatego, że idioci są młodszymi politykami, którzy nas próbują zastąpić.
ACH TE GUZIKI!
Premier Donald Tusk zadzwonił z przeprosinami do dziennikarki Polskiego Radia Sylwii Białek, wyjaśniając sprawę „ero-komplementu” (Onet.pl). Kwestia ta dotyczy wtorkowej konferencji poświęconej polskiej prezydencji, podczas której premier został zapytany przez dziennikarkę Polskiego Radia, czy wszystko jest już zapięte na ostatni guzik. Guziki wszystkie zapięte na pewno... Trochę taki jestem... Patrzę na letni strój pani redaktor i dlatego nie kojarzy mi się z tym... z dopięciem wszystkiego na ostatni guzik. To nie przygana, wręcz przeciwnie. Bardzo lubię... lato – stwierdził wyraźnie rozkojarzony Donald Tusk. Na te słowa zareagowała od razu Partia Kobiet, która uznała żart premiera za skandaliczny i seksistowski. Ciekawe co na to wszystko Pani Małgorzata Tusk?

NOWY SZEF PJN
Kowal szefem PJN, Kluzik jedzie na urlop – podaje Wyborcza.pl. Europoseł PJN Paweł Kowal zastąpił na fotelu szefa partii Joannę Kluzik-Rostowską, która tłumaczyła, że przegrała jaj koncepcja zarządzania ugrupowaniem. Czyżby JKR uciekała z tonącego okrętu? Według Konrada Piaseckiego z RMF FM posłanka prawdopodobnie przygotowuje się do zasilenia szeregów Platformy Obywatelskiej. Co do samej zmiany w kierownictwie, nie sądzę aby polepszyła ona sytuację partii, której sondaże kilka miesięcy przed wyborami dają 2-3 procentowe poparcie. Dziś idziemy swoją drogą, gdy patrzę w państwa oczy to wiem, że musimy spróbować. Powiedzcie wszystkim, że jest to możliwe. To jeszcze jest możliwe. Musimy się wspierać, musimy budować jedność – przekonywał na zjeździe PJN-u nowy szef partii. Jak widać Paweł Kowal jest pełen optymizmu.

sobota, 4 czerwca 2011

O czym ty marzesz, Ukraino?


Po zakończeniu pomarańczowej rewolucji (a mianowicie kiedy W. Juszczenko stał prezydentem) dla obywatelów UE wjazd na terenie Ukrainy stał się bezwizowym. Obywatele nowych członków Unii, czyli Bolgarii i Rumunii, także mieli prawo bezwizowego wjazdu na terenie Ukrainy od stycznia 2008 roku. Jednocześnie, Węgry, Słowacja i Polska przystąpiły do strefy Szengen i od grudnia 2007 roku wymogi standardu szengen stały dotyczyć m.in. Ukraińców, co zrobiło wjazd na terenie tych państw bardziej skomplikowanym.

Co dotyczy Polski, jeszcze przed przystąpienia państwa do strefy Szengen Ukrańcy musiełi mieć wizę, ale była to tylko wiza nacjonalna, która uniemożliwiała przemieszczenie po innym państwam UE. Na razie, większość stara się robić wizy typu szengen, ale od wiosny 2010 nacjonalne wizy mają mniej więcej takie same pełnomocnictwa (pobyt w innych państwach szengen – 3 miesiąca maksymalnie, przy czym wizy nacjonalne są wydawane na minimum 91 dzień). Zawarta umowa przewiduje uproszczenie otrzymania krótkoterminowych oraz długoterminowych wiz dla studentów, przedsiębiorców oraz krewnych, które mieszkają w różnych państwach. Jednakże, Polska stara się nie wydawać wize na długi okres czasu, preferując w takiej sytuacje wizę nacjonalną. Z drugiej zaś strony, Polska wydaje Ukraińcom więcej wiz, niż pozostała cześć Unię.

W styczniu 2008 roku pomiędzy Ukrainą a Unią było zawarto dwie umowy: pierwsza dotyczyła uproszczenia rezimu wizowego, a druga zaś – readmisję (to jest prioritet polityki migracyjnej UE; innymi słowami, stanowie ono narzędzie dla wprowadzenia uproszczenia wizowego rezima z sąsiedującymi państwami). Ukraińska strona obawiała się tego, że reamisja może zrobić z Ukrainy przełęcz dla nielegalnych migrantów. Wówczas umowa przewidywała, że państwo ukraińskie będzie miało wyspecjaliwowaną pomoc finansową oraz odroczenie o wielkości 2 lata od zwrota obywatelów trzecih państw, które przyjechałi do UE z Ukrainy.

Celem tej umowy jest wprowadzenie bezwizowego rezimu dla Ukrainy, która na razie jest tylko długoterminową perspektywą. Ten cel był potwierdzony na szczycie UE – Ukraina 22 listopada 2010 roku. Ta kwestia staje się coraz bardziej aktualna przed obliczem Euro 2012, dla tego Kijów chciałby wprowadzić bezwizowy rezim dla Ukraińców jaknajszybczej. Ale w bieżącym roku nic nie zapowiada sukcesa ukraińskiej dyplomacji.

Kali być, Kali mieć, Kali mówić


"Nadchodzi czas inżynierów" to hasło rekrutacyjne Politechniki Opolskiej i owszem nadchodzi, ale inżynier też musi spełniać wiele kryteriów, aby zdobyć pracę. Jednym z głównych jest oczywiście komunikatywna znajomość chociaż jednego języka obcego. O ile ścisłowcy mają głowę do cyferek i wszelkiego rodzaju programów operacyjnych to umiejętności lingwistyczne nie są i mocną stroną. Jak wynika ze statystyk w branży budowlanej od 15–20% specjalistów, a w branży energetycznej ok. 30% może pochwalić się znajomością jakiegoś języka obcego w momencie selekcji na stanowisko pracy, o które się ubiega. W lepszej sytuacji są zdecydowanie absolwenci studiów społecznych lub ekonomicznych, gdyż większość z nich posługuje się biegle przynajmniej jednym językiem są to głównie: angielski, niemiecki, rosyjski, francuski bądź hiszpański. Nacisk kładziony na znajomość języków obcych jest po to, aby studenci polskich uczelni wyższych nie musieli skupiać się jedynie na pracy w rodzimych firmach, ale mogli robić karierę na skale globalną. Oczywiście na polskim rynku działa wiele firm, które są filiami międzynarodowych korporacji. W ten sposób nie opuszczając rodziny możemy pracować z klientami korzystającymi z usług oddziałów zlokalizowanych w innych krajach. Jednak taka praca wymaga właśnie znajomości przynajmniej w stopniu komunikatywnym języka, aby móc realizować zespołowe projekty z kolegami z zagranicy. Bez tej umiejętności można zapomnieć o jakiejkolwiek szansie awansu czy korzystaniu ze szkoleń zawodowych, a bez możliwości podnoszenia kwalifikacji raczej nie zagrzeje się długo miejsca, gdyż z każdej strony na twoje miejsce czają się tzw. „młode wilki”.

Polska edukacja językowa

Dziecko w okresie dzieciństwa jest w stanie nauczyć się czterech języków obcych, najlepiej oczywiście, gdy ma rodziców pochodzących z dwóch różnych językowo krajów a mieszkają w kraju trzecim. Idąc do przedszkola maluch uczy się czwartego dodatkowego języka i nim dorośnie śmiało może władać czterema językami obcymi, ale nie wiele dzieci znajduje się w tak komfortowej i dogodnej sytuacji. Według standardów Unii Europejskiej języka obcego zaczynamy się uczyć w szkole podstawowej, niestety dla możliwości percepcyjnych naszego mózgu jest to dość późny czas. Celem edukacji językowej jest opanowanie dwóch języków obcych w stopniu pozwalającym nam komunikowanie się. Wtedy uczniowie mogą podjąć staże i praktyki językowe dzięki takim programom jak Sokrates bądź Leonardo da Vinci, które w przyszłości dadzą im możliwość studiowania na wyższych uczelniach nie tylko w Europie ale na całym świecie. Znajomość chociaż jednego języka obcego daje nam oprócz perspektyw zawodowych również przyjemność z podróżowania i poznawania nowych kultur obecnie najbardziej przydatny do realizacji tych celów jest język angielski. Niestety statystyki są zastraszające, ponieważ 3/4 Europejczyków twierdzi, że nie zna żadnego języka obcego. Taka sama ilość wyraża zdanie, że powinniśmy znać przynajmniej jeden język obcy. Usprawiedliwiamy się tym, że nie mamy czasu uczyć się języka, nie mamy również wrodzonych zdolności, chętnie uczęszczamy do szkół językowych ale podkreślamy, że są one bardzo drogie i że często nie wystarcza nam motywacji żeby systematycznie uczęszczać na zajęcia. Samodzielna nauka w domu jest tak samo mało efektywna jak w naszych polskich szkołach może dlatego, że za bardzo skupiamy się na gramatycznych regułkach niż na nauce słówek i ćwiczeniu wymowy. Śmieją się często z Polaków obcokrajowcy, że mówimy angielskie słowa po polsku, a angielski akcent mamy w głębokim poważaniu. Najlepiej przyswaja się język podczas zagranicznych wyjazdów tylko problem w tym, że około 2/5 Polaków nigdy nie było za granicą. Starsze pokolenie uczyło się z przymusu języka rosyjskiego i twierdzi, że go zna bo jest bardzo podobny do polskiego, jednak jak przychodzi co do czego to się okazuje, że znając nawet podstawy nie potrafią się porozumieć z Rosjaninem. Im wyższe wykształcenie tym wyższy poziom znajomości języków obcych, również miejsce zamieszkania ma wpływ na to ponieważ miasto lepiej wypada niż wieś pod tym względem, nie można tez dyskryminować naszych najmłodszych gdyż wśród uczniów znajomość np. angielskiego jest na wysokim poziomie. Podobnie jest wśród studentów, ponieważ dla nas jest to kwestia ambicji, prestiżu a są wśród nas tacy, którzy naukę języków obcych traktują jako hobby.

.

Dziennikartwo obyatelskie

Internetowe serwisy informacyjne, pozwalające swoim użytkownikom na swobodne współtworzenie zawartości, to przestrzeń na której narodził się nowy rodzaj dziennikarstwa – dziennikarstwo obywatelskie.



Do masowego upowszechnienia terminu obywatel-reporter
(ang. citizen – reporter) przyczynił się powstały w 2000 roku z inicjatywy Oh Yeon Ho południowo koreański serwis OhmyNews, którego motto, brzmi - „Każdy obywatel jest reporterem”. Dziennik ten posiada około 40 tys. współpracowników piszących teksty, które są opracowywane, sprawdzane pod kątem rzetelności zawartych informacji przez grupę 55 zawodowych dziennikarzy. Za najlepsze teksty ich autorzy otrzymują honorarium wynoszące około 50 dolarów. Oprócz wersji pierwotnej serwisu, dziś funkcjonuję także wersja międzynarodowa – redagowana po angielsku, a także japońska. Fakt, że medium to jest dosztrzegane i odgrywa istotną rolę, najlepiej obrazuje sytuacja z grudnia 2000 roku, kiedy w czasie wyborów prezydenckich w Korei, redakcja została zasypana przez użytkowników pozytywnymi komentarzami na temat Roh Moo Hyuna – jednego z kandydatów, który finalnie wygrał wybory. I choć nie znany jest wpływ jaki na wyniki miały działania OhmyNews to zamiennym jest, że prezydent elekt pierwszego wywiadu udzielił właśnie temu obywatelskiemu serwisowi, a nie żadnej istotnej stacji telewizyjnej, czy też grupie wydawniczej.



Kolejnym przykładem jest rozwiązanie uruchomione przed kilkoma laty przez brytyjską stację BBC, kiedy to tradycyjne media pominęły fale niezadowolenia społecznego, wywołaną wzrostem cen paliw, czego owocem były blokady dróg i liczne protesty. Nadawca uruchomił serwis iCan, z czasem przekształcony w Action Network. Rozwiązanie to dzięki finansowaniu z pieniędzy obywateli, udostępniało łamy telewizji publicznej do ich dyspozycji. Pozwoliło to uzewnętrznić problemy „zwykłych” mieszkańców Wysp, dzięki czemu do opinii publicznej docierało więcej problemów dotykających małych wspólnot. Podobnie jak na Zachodzie w Polsce pojawiło się również kilka portali dziennikarstwa obywatelskiego, tworzonych przez nieprofesjonalnych dziennikarzy, w trosce o interes społeczny.

Stosunki panujące pomiędzy tradycyjnymi mediami, a mediami obywatelskimi,
które początkowo istniały zupełnie niezależnie od siebie, głównie z względu na fakt,
że dotychczasowi monopoliści procesu komunikacji informacyjnej nie uważali, że to co „wyrosło u dołu” ma szansę stanowić istotną konkurencję dla ich pozycji, są dziś w fazie symbiozy. Pewne tematy kreowane przez tradycyjne media są przedmiotem obywatelskiej dyskusji
w cyber-przestrzeni, a także media mainstreamowe „wychwytują” tematy poruszane
przez dziennikarzy-amatorów wtłaczając je w obieg głównego dyskursu. Entuzjaści dziennikarstwa obywatelskiego, zdają sobie sprawę, że żaden dziennikarz nie jest w stanie pełnić roli eksperta w wszystkich dziedzinach, natomiast opinie akcentowane przez „szarych” obywateli mają duże szanse by być częścią serwisów informacyjnych.

Dziennikarstwo obywatelskie początkowo pomijane przez wydawców tradycyjnych dziś jest widocznym „graczem”, który w różnych rejonach świata pełni mniej lub bardziej znacząca rolę w ogólnym dyskursie. Choć stopień jego rozwoju jest zróżnicowany, to generalnie właściwa jest mu globalna tendencja wzrostowa jeśli chodzi o stopień udziału w rynku. Media mainstreamowe coraz częściej posługują się materiałami dostarczonymi przez amatorów, poruszają tematy istniejące w oddolnym obiegu, a dotychczas pomijane. Obywatele reporterzy z pewnością nie sprawią, że zmaleje zapotrzebowanie na pracę profesjonalistów, którzy mają lepsze narzędzia i środki do zgłębiania wszelkich kwestii, ale zapewne przyczynili się do przypomnienia im o ich podstawowych funkcjach check and balance.

Czym latają przywódcy światowi?

W moim kolejnym wpisie chciałbym się skupić na flocie powietrznej światowych przywódców. W Europie prezydenci i premierzy latają najczęściej małymi samolotami, ale są też tacy, który stawiają na wielkość, luksus i wygodę, lecz nie zawsze wielkość kraju idzie na równi z wielkością samolotu, jakim latają jego przywódcy.

Jako pierwszego chciałbym opisać prezydenta USA wraz z Boeing-iem 747-2G4B zwanym również latającym białym domem. Statek powietrzny ten uzyskuje kryptonim Air Force One wtedy, kiedy na jego pokład wchodzi prezydent Stanów zjednoczonych. Nigdy nie mówi się dużo o tym samolocie, ale widomych jest parę spraw. Tuż za kabiną pilotów jest salon ze stołem i fotelami oraz wolną przestrzenią dla większej ilości osób. Zaraz za nim pokój łączności ze sprzętem łączności i stanowiskami obsługiwanymi przez operatorów. Wyposażenie łącznościowe daje możliwość kontaktu za pośrednictwem telefonów satelitarnych z każdym miejscem na ziemi. Na poziomie 2 zlokalizowany jest duży apartament prezydencki z łazienką, pokojem wypoczynkowym i biurem. Z wiadomych miejsc jest jeszcze salonik medyczny w którym można przeprowadzić każdą operacje. Z nie potwierdzonych miejsc w samolocie tym znajduje się kapsuła bezpieczeństwa w której w razie katastrofy prezydent może bezpiecznie wylądować.

Następnym samolotem jaki chciałbym opisać jest IŁ-96-300 prezydenta Rosji Dimiryja Miedwiediewa. W założeniu miał to być najdroższy samolot świata i najprawdopodobniej taki jest. Samolot ten posiada podobnie jak air force one wszystkie systemy zabezpieczeń jak i system łączności satelitarnej, za pomocą której można się łączyć z każdym miejscem na świecie. Samolot ten ma wzmocnione silniki aby mogły udźwignąć tak dużą masę. Samolot ten na wzór kremlowskich komnat jest zdobiony czystym złotem, które jest bardzo ciężkie.

Następnie chciałbym omówić krótko samolot Angeli Merkel i jej ministrów. Kanclerz Niemiec lata od 2010 roku nowym Airbusem A319, które zastąpiły stare wysłużone Airbusy A310 które miały ograniczony zasięg do 11 tysięcy kilometrów. Nowe samoloty kanclerz mogą dolecieć bez między lądowania do Waszyngtonu, czy Pekinu. Samoloty te są bardzo bogato wyposażone. Samoloty te można przekształcić w razie potrzeby w latający szpital dla ciężko chorych. Oczywiście samoloty Merkel wyposzżone są w system obrony przeciw rakietowej. Niemieccy przywódcy uważają, że samolot tak dużego kraju jak Niemcy powinien się dobrze prezentować na tle innych krajów.

Jak możemy zauważyć na przykładzie trzech omówionych przeze mnie państw polska flota rządowa prezentuje się bardzo słabo. Moim zdaniem Rząd polski powinien zainwestować w choć jeden statek powietrzny dalekiego zasięgu, którym można by było dolecieć do USA bez miedzy lądowania. Nie mówiąc już o systemach antyrakietowych, czy saloniku medycznym.

Polska rządowa flota powietrzna.

W Polsce loty VIP-ów państwa obsługuje 36 pułk lotnictwa transportowego na którego stanie znajduje się po katastrofie z 10 kwietnia 2010r osiem statków powietrznych. Najnowszy z samolotów wyprodukowany jest w 2004 roku a najstarszy w 1979r. Największym samolotem będącym w dyspozycji kancelarii prezesa rady ministrów jest TU-154M LUX jest to samolot trzy silnikowy średniego zasięgu. Samolot ten może zabrać na pokład 106 osób, jego prędkość maksymalna to 950 Km/h, masa to 100Ton a wysokość przelotowa praktyczna to 120000 metrów. Samolot ten został zakupiony od PLL LOT w 1994 roku. W 2010 przeszedł gruntowny remont w Samarze. Pierwotnie miał on być wycofany z użytku w latach 2008-2010. Samolot ten ma największy zasięg w 36 pułku.

Kolejnymi samolotami będącymi na stanie 36 Pułku są samoloty JAK-40 z których najstarszy wyprodukowany jest w roku 1979 a najnowszy w 1980. Są to samoloty trójsilnikowe służące do transportu regionalnego. Masa tych statków powietrznych to 14,8 Tony, zabierają na pokład od 13-32 osób, prędkość przelotowa to 550Km/h a zasięg to 1500Km. Samolotami tymi można latać tylko w Polsce oraz na wschód od europy ze względu na poziom hałasu. Na wyposażeniu pułku są cztery Jaki czterdzieste. Najprawdopodobniej w niedalekiej przyszłości zostaną one wycofane z użytku ze względu na ich zasłużony wiek.

Do przewozu Vip-ów służą jeszcze trzy samoloty PZL M28B Bryza. Najnowszy z nich wyprodukowany został w 2004 roku a najstarszy w 2004. Jest to górnopłat śmigłowy zabierający na pokład od 13 do20 osób, prędkość maksymalna to 335km/h, masa to 6500kg a zasięg zamyka się w 1230km. Samoloty te służą głównie do przewozu towarów, bardzo rzadko wykorzystywane są one do przewozu ludzi.

Już od dawna w Polsce toczyła się dyskusja o modernizacji floty powietrznej lecz wraz z zmianą rządu zmieniały się plany dotyczące samolotów a przetargi zostawały rozwiązywane. Polski rząd potrzebował silnego impulsu, bodźca w postaci katastrofy smoleńskiej po której to nieprawdopodobnie szybko udało się wyczarterować od Polskich Linii Lotniczych LOT dwa brazylijskie samoloty Embraer 175. Umowa podpisana przez MON oraz PLL LOT ma trwać od 2010 do 2013 z możliwością przedłużenia bądź skrócenia. Samoloty te latają jednak na całkiem innych zasadach ponieważ cała wcześniejsza flota latała jako samoloty wojskowe (z wojskowymi pilotami za sterami) tak Embraer-y latają z cywilnymi pilotami. Wydzierżawione są wraz z pilotami. Embraer-y mają zasięg 3704km i masę startową 37,5 tony, latają na wysokości 12500 metrów z prędkością maksymalną 890 km/h. Koszt całej umowy oscyluje w granicy 25milionów złotych.

Jak widać potrzebny był silny impuls aby dało się załatwić sprawę z rządowymi samolotami, lecz moim zdaniem Polska potrzebuje nadal własnych samolotów rządowych ponieważ samolot wojskowy ma większe prawa niż samoloty cywilne. Niemniej jednak wielkimi krokami zbliżają się wybory i flota powietrzna znowu odejdzie na drugi plan...

Warszawa(EPWA) - Smoleńsk Siewiernyj, wina leży po każdej stronie?

Jak każdy z nas Polaków doskonale wie 10 kwietnia 2010 roku doszło do katastrofy rządowego samolotu TU-154m Lux na pokładzie którego zginął prezydent RP wraz z małżonką oraz 94 osoby będące na pokładzie statku powietrznego. Chciałem się przyjrzeć bliżej temu, co wydarzyło się podczas feralnego lotu ora temu co mogło doprowadzić do tej katastrofy.

Zacznijmy od opisu 36 specjalnego pułku lotnictwa transportowego. Jest to elitarny pułk przewożący najważniejsze osoby w kraju. Do pułku wybierani są tylko najlepsi z najlepszych piloci wojskowi. Spoczywa na nich moim zdaniem dużo większa odpowiedzialność niż na pilotach liniowych ponieważ z reguły na pokładzie samolotu, którym dowodzą znajduje się jakaś z osób zarządzająca państwem. Lotnicy z tego pułku zarabiają około pięciu tysięcy złotych, gdzie latając na samolotach rejsowych minimalne wygrodzenie jest trzy razy wyższe. Co dla mnie nie jest normalną sytuacją. Do swojej dyspozycji mają bardzo wysłużone maszyny.

Feralnego dnia na pokładzie rządowej tutki była bardzo niejasna sytuacja. Kiedy podczas normalnych lotów kapitan jest „bogiem”, w randze jest on wyżej nawet od prezydenta czy premiera, tak tego dnia leciał z nimi dowódca sił powietrznych, który był ich (pilotów) bezpośrednim przełożonym. Mogę tylko spekulować, że gdyby dowódca statku powietrznego nie wykonałby rozkazu przełożonego został by dyscyplinarnie zwolniony z pracy i już nigdy nie znalazł by praczy jako pilot a tym bardziej kapitan statku powietrznego. Już nigdy zawodowo nie mógłby robić tego, co najprawdopodobniej kochał. A z tego co do tej pory wiemy o katastrofie to generał broni pilot Andrzej Błasik w feralnym momencie był w kokpicie.- Wyobraźcie sobie jaką jest to presją nawet dla nas podczas zwykłej pracy, kiedy przełożony patrzy nam na ręce-. Mogę tylko spekulować, że piloci mogli usłyszeć coś w stylu musimy wylądować, jak nie wylądujecie to... A wiemy, że za prezydentury Lecha Kaczyńskiego naciski na kapitanów miały już miejsce w Gruzji. Wtedy to kapitan sprzeciwił się lądowaniu w Tibilisi i wylądował na zapasowym lotnisku po czym zwolnił się ze 36 pułku.

Warunki nie sprzyjały, piloci dobrze o tym wiedzieli, samolot z ochroną prezydenta Rosji odleciał do Moskwy po czym polski samolot podchodził do lądowania- chcieli pokazać, że są lepsi?- Po podejściu kontrolnym do minimum kapitan odszedł na drugi krąg, po czym próbował ponownie przyziemić. Niestety niedostateczne przeszkolenie załogi, specyfikacja TU-154(duża prędkość przyziemienia) oraz złe informacje z wieży doprowadziły do tej jakże brzemiennej w skutkach katastrofy z której powinniśmy wyciągnąć jak najwięcej wniosków.

Uniewinnienie żołnierzy z Nangar Khel Przykładem?


16 sierpnia 2007 r. w wyniku ostrzału z broni maszynowej i moździerza wioski Nangar Khel przez polski oddział w Afganistanie na miejscu zginęło 6 osób, a dwie zmarły w szpitalu.
1.06.2011 roku prawie po czterech latach sąd wojskowy uniewinnił wszystkich siedmiu żołnierzy oskarżonych o zbrodnie wojenną z powodu braku dowodów. Lecz sprawa nie jest ostatecznie zakończona ponieważ wyrok nie jest jeszcze prawomocny a prokuratura zapowiada apelację.

Ja natomiast już dziś zastanawiam się czy ta sprawa od samego początku powinna tak wyglądać. Zastanawiam się czy było potrzebne to, że żołnierze siedzieli w więzieniu i to czy nadanie rozgłosu służy całej sprawie. W śród żołnierzy służących w Afganistanie mówi się o syndromie z Nangar Khel. Polega on na tym, że wojskowi boją się podjąć walki nawet wtedy, kiedy jest to konieczne, wtedy gdy muszą bronić własnego życia. W czasie działań wojennych liczy się jak najszybsza reakcja, może to uratować życie natomiast moim zdaniem wojskowi którzy są teraz w Afganistanie myślą najpierw o tym czy kiedy coś pójdzie nie tak, kiedy wykonają rozkaz przełożonego, gdy jakiś logistyk źle coś zaplanuje nie spędzą reszty życia w wiezieniu.

Z drugiej strony parząc na całą sprawę zastanawiam się nad tym, czy jednak każdy biorący udział w działaniach zbrojnych nie powinien zastanowić się nad tym czy nie zabije przez „przypadek” niewinnych, bezbronnych cywili. Jak pokazują nam przykłady z całego świata takie rzeczy się zdarzają i to nawet nie tak rzadko jak każdy z nas sobie to wyobraża. Można podać tu przykład ostrzelania przez amerykanów wesela czy cywili tylko dla tego, że wojskowi podejrzewali że są oni uzbrojeni. Z pewnością można było by mnożyć takie przykłady ale moim zdaniem tylko niewielki procent takich wydarzeń przedostaje się do mediów.

W tym miejscu powinniśmy postawić sobie pytanie, czemu, bądź komu służy rozgłos w takich sprawach? Jeżeli był to przykładowy proces zmierzający do uniewinnienia żołnierzy, do tego aby pokazać innym, żeby nie bali się podejmować walki. Z drugiej strony może było to ważne dlatego, że każdy przed podjęciem walki zastanowi się czy jest to słuszne. Wydaje mi się również, że jeżeli wydarzy się jeszcze jedna taka sprawa to nie będzie ona tak rozgłośniona ponieważ moim zdaniem był to tylko proces pokazowy dający do myślenia wojskowym.

"Sadzić! Palć! Zalegalizować! - Marsz Wyzwolenia Konopi 2011"


Marsz Wyzwolenia Konopi jest coroczną manifestacją o pokojowym charakterze. Co roku na całym świecie odbywają się podobne manifestacje oraz happeningi pod nazwą „Global Marijuana March”. Sympatycy tej inicjatywy domagają się legalizacji posiadania i uprawy konopi, a także amnestii dla skazanych za posiadanie i uprawę. Wiosenną kampanię rozpoczął marsz w Lublinie, a ostatni odbędzie się 28 maja w Warszawie. Swój udział w marszu zapowiedział Janusz Palikot, lider partii Ruch Poparcia, która wśród swych postulatów głosi m.in. hasła legalizacji tzw. "miękkich narkotyków".

Odwołując się do haseł tegorocznego marszu (jak w tytule) nie jestem pewny,czy palacz powinien sadzić tytoń, a pijak sadzić ziemniaki czy siać chmiel lub żyto. Tak samoodnoszę się do palenia- jeśli ktoś ma ochotę palić marihuanę, to jego osobista sprawa i po cow takim razie namawiać do tego innych? Natomiast zdecydowanie sprzeciwiam się rzeciemu!

Hasło zalegalizować oznacza przecież, że jakiś urzędnik ma prawo

coś zalegalizować, to on lub ktoś inny ma też prawo coś zdelegalizować. Tymczasem prawo do jedzenia, picia i palenia czego chcę jest moim prawem niezbywalnym i nikt nie ma prawa mi tego zabraniać lub na to zezwalać. Dlatego jestem przeciw. Natomiast Ci młodzi ludzie będący uczestnikami marszu zupełnie o tym nie myślą. Nie chcą zmieniać ustroju na liberalny - poprostu chcą aby ktoś pozwolił im jarać. Chcą być niewolnikami. I tu jest właśnie ta różnica.

Sam przyznaję, że osobiście nie jestem zwolennikiem picia alkoholu czy picia herbaty bez cukru, tym niemniej jestem przeciwko zakazowi picia herbaty bez cukru, alkoholu, palenia marihuany, przyjmowania kokainy itd. Jeśli raz przyjmieny zasadę, że urzędnik państwowy wie lepiej co jest dla mnie dobre, to w ślad za tym pójdzie zakaz używania soli czy cukru, bądź nakaz mycia zębów (w socjalistycznej Szwecji już obowiązuje!). Należy też zrozumieć, że jeżeli ktoś umiera zażywając narkotyki, to jest to dla społeczeństwa zysk, a nie strata. Kto wie, czy taka osoba nisko ceniąca sobie życie, nie wsiądzie do samochodu i nie wjedzie w tłum zabijając parę osób?

Poszanowanie wolnej woli człowieka znakomicie współgra z korzyścią społeczną. Natomiast państwo swoimi zakazami chce zatrzymać proces selekcji naturalnej. Powoduje, że w kolejnych pokoleniach mamy coraz większy procent głupców i ludzi o słabej woli. Osobiście gdybym miał wziąć udział w przedsięwzięciu, to napewno nie ze względu na regulację określonych stosunków między administracją a obywatelami, lecz na danie świadectwa woli walki o Wolność.

Śmierć nadejdzie jutro?

Wczoraj, jak podał serwis onet.pl za CNN, w wieki 83 lat zmarł dr Jack Kevorkian, patolog z USA zwany „doktorem śmierć”. Był on zagorzałym zwolennikiem eutanazji i szerzenia praw do niej. Towarzyszył on przy 130 zabiegach eutanazji oraz skonstruował urządzenie umożliwiające pacjentom w ciężkim stanie wykonanie samobójstwa.
Wczoraj również TVN poświęcił uwagę tematowi umierania. Przedstawiono bowiem materiał pt. „Krótki film o umieraniu”, w którym przedstawiono, jak amerykańskie szpitale pokazują chorym w stanie terminalnym sposoby stosowane do przedłużania im życia w sytuacji krytycznej. Okazało się, że pacjenci po obejrzeniu materiału odmawiali zgody na tzw. terapię uporczywą.

ZA WSZELKĄ CENĘ


Temat uporczywej terapii nie jest nowy. Obecny jest w rozważaniach lekarzy, psychologów, etyków czy osób duchownych. Taka terapia jest nieskuteczna leczniczo, przedłuża umieranie chorego, nieproporcjonalnie zwiększa cierpienie najbliższych. Wiąże się z ogromnymi kosztami materialnymi.
Rezygnacja z takiej terapii to nie skrócenie życia ale nieprzedłużanie umierania i nieopóźnianie nieuchronnej śmierci. Kodeks Etyki Lekarskiej dokładnie opisuje czym jest uporczywa terapia i kiedy można jej zaprzestać.
Do debaty o eutanazji zachęcał trzy lata temu premier Tusk. Ustawa bioetyczna Jarosława Gowina, w której miały znaleźć się uściślenia co do terapii uporczywej, przepadła. Być może po wyborach jesiennych Sejm głosować będzie nad projektem ustawy bioetycznej Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. Czy znajdą się z niej zapisy dotyczące terapii uporczywej – nie wiadomo.
Dr Jerzy Jarosz z Zakładu Anestezjologii i Intensywnej Terapii Centrum Onkologii w Warszawie mówi dla TVN, że jesteśmy barbarzyńskim narodem, który nie potrafi godnie przyjąć śmierci ani nawet o niej rozmawiać.
Nie przekonuję do tego, aby zaprzestać ratowania chorych do końca. Ale dlaczego by nie pokazywać takich filmów? Dr Jarosz uważa, że pokazywanie ich w Polsce, polskim pacjentom, jest potrzebne. Musimy bowiem rozmawiać o tych sprawach, o umieraniu.
Filmy takie nie przekonują przecież do eutanazji a „jedynie” pozwalają nam uświadomić sobie, że można godnie umrzeć. To jest przecież nieuniknione. Śmierć jest bowiem częścią życia, częścią nieodłączną.

ILE KOSZTUJE ŻYCIE

Drugą kwestią są oczywiście finanse. Najbardziej kosztowne jest leczenie pacjentów w ostatnich dniach ich życia. Dla przykładu w Stanach Zjednoczonych publiczna opieka zdrowotna - Medicare - wydała 50 mld dolarów na leczenie pacjentów w ostatnich dwóch miesiącach ich życia.
Choć może to wzbudzać kontrowersje, wyliczanie ile kosztują te ostatnie chwile, to nie chodzi o to, aby je odebrać i zaoszczędzić , a jedynie o to, by uświadamiać, pokazywać różne możliwości, informować o nich. To przecież jedna z naczelnych funkcji mediów.
Dobrze by było, gdyby informacje na temat uporczywej terapii i możliwości jej zaprzestania były rozpowszechniane wśród nieuleczalnie chorych. Dialog z pacjentem powinien zacząć się dużo wcześniej, niż w ostatnich godzinach życia.

fot. Małgorzata Kujawska/AG

Problem z azjatycką mniejszością





Przybyszów z Azji-lekarzy, naukowców, artystów, stolarzy, hydraulików- w Polsce lączy jedno: zyja z handlu. Skośnooka Azja na polskiej ziemi to głównie Wietnamczycy i Chińczycy. owszem, mieszka u nas grupa rodzin z Mongolii, obywatele Laosu, Kambodzy, Filipin, Malezji, Tajlandii , 230 Koreańczyków z Północy (pracownicy placówek dyplomatycznych i predstawicielstw handlowych), ponad 1,5 tys. Koreańczyków z Południa przyjechała do pracy w firmach, ktorych filie dzialają w Polsce.

Najliczniej reprezentowani są Wietnamczycy: prawie 9 tys. ma karty stałego pobytu, wraz z przebywajacymi czasowo moze ich być 30 tys., choć byly i szacunki mówiące o 80-100 tys. nielegalnych. Chinczyków jest oficjalnie 3,2 tys. Według szefa Urzędu ds. Cudzoziemców Rafała Rogali, wielu Wietnamczyków przyjezdza z zamiarem pozostania w Polsce na stałe.


Od pewnego czasu zarówno socjalistyczny Wietnam, jak i Chińska Republika Ludowa nie tylko nie utrudniaja swoich obywatelom wyjazdów, ale nawet popierają. - Wietnamski rząd dostrzegł korzyści-mówi Rogala. - Po pierwsze, ich obywatele edukują się za granicą, uczą języków, poznaja nowe technologie. Po drugie, i moze wazniejsze, zarobione pieniadze wysyłaja do rodzin w Wietnamie.


Robert Krzysztoń, działacz Stowarzyszenia Wolnego Słowa, od lat pomagający Wietnamczykom zauwazyl, ze o ile przed laty trafiała do Polski przede wszystkim wietnamska inteligencja, teraz emigracja dotyczy wszystkich grup społecznych. - W 2002 r. ruszyła w Wietnamie akcja odbierania chłopom ziemi, kolektywizacja, więc chlopi zaczęli wyjezdzac. W 2007 r. brutalnie stlumiono strajki robotnicze w intencji wolnych związków zawodowych, za granicę ruszyli robotnicy. W Polsce działaja formalne i nieformalne stowarzyszenia zrzeszające Wietnamczyków- jedne popierane przez ambasadę, inne zwalczane. Wsród imigrantów wietnamskich sa członkowie partii komunistycznej (działaja tez podstawowe i zakladowe organizacje partyjne) i sa opozycjoniści. Wychodza konkurujace ze soba internetowe gazety. - Przy obojętności polskich władz wesza i grozą Wietnamczykom sankcjami całkiem jawni agencji wietnamskiej bezpieki - mówi Robert Krzysztoń.

Chińczycy- choć w wiekszości mieszkający legalnie- sa mniej sklonni do asymilacji. Przyjezdzają tu ze świadomością, ze pobyt będzie czasowy. Polska jest dla nich atrakcyjna jako miejsce, gdzie latwo prowadzić opłacalne biznesy i jako baza wypadowa do Unii Europejskiej. Rejestruja firmy i płacą rzetelnie podatki. Wiekszośc popiera chiński rezim, a za opozycje uchodza głównie czlonkowie ruchu Falun Gong, jego celem jest doskonalenie przez specjalne ćwiczenia ciala i umyslu. Nieliczna w Polsce grupa Chińczyków sympatyzujacych z Falun Gong jest tepiona przez lojalną wobec pekinu większość. Władze chiński uwazaja te organizację za przestępczą, o czym swiadczy pismo o niekaralności wystawione przez chińskie Biuro Bezpieczeństwo Narodowego pewnemu biznesmenowi z Wólki Kosowskiej: "osoba ta w okresie zamieszkania na terenie naszego rewiru nie była karana, nie przynalezała do Falun Gong oraz innych heretyckich sekt. Co zaświadcza się niniejszym".

Co z tą Bośnią?


W czasie kiedy głośno jest o zatrzymaniu Ratko Mladicia, może warto byłoby trochę więcej uwagi poświęcić problemom w Bośni i poszukać drogi do ich rozwiązania. Obecnie ramach przemodelowanego systemu Bośnia i Hercegowina składa się z dwóch jednostek: Federacji Bośni i Hercegowiny oraz zdominowanej przez Serbów Republiki Serbskiej. Obydwie jednostki mają szerokie kompetencje, obejmujące właściwie wszystkie kluczowe obszary funkcjonowania państwa. Władze centralne ograniczone są w znacznym stopniu możliwością blokowania procesu decyzyjnego poprzez poszczególne jednostki federalne, tj. Federację lub Republikę Serbską, lub poprzez przedstawicieli jednego z trzech konstytutywnych narodów, tj.: bośniackich Serbów, Chorwatów i Muzułmanów.

Powszechnie przyjmuje się, że obecny system polityczny Bośni i Hercegowiny, narzucony w ramach aneksu numer 4 do Porozumienia Pokojowego z Dayton, jest niefunkcjonalny, a co więcej uniemożliwia integrację Bośni i Hercegowiny ze strukturami Unii Europejskiej. Jak dobitnie zwrócił uwagę Robert Hayden, autor „Blueprints for a house divided. The constitutional logic of the Yugoslav conflicts”, książki poświęconej prawnym aspektom porządku konstytucyjnego Bośni i Hercegowiny: „Porozumienie Pokojowe z Dayton kreuje ‘państwo’ złożone z dwóch niezwiązanych ze sobą części, uzbrojonych przeciwko sobie, będących w sojuszu z różnymi sąsiadami i bez odpowiednio funkcjonującego rządu centralnego. To konstytucja warta mistrza Zen, koncepcja jednego państwa tak podzielonego, że w swej subtelności porównywalna z dźwiękiem jednej klaszczącej dłoni. Ciężko jest spojrzeć na to jako na poważny dokument konstytucyjny, jeśli przyjąć, że konstytucja powinna dostarczać mechanizmów umożliwiających funkcjonowanie państwa”.

Obecna sytuacja polityczna na Bałkanach to swoista mieszkanka frustracji spowodowanych zmianami ustrojowymi oraz nacjonalistycznej, powojennej retoryki. Najbardziej przygnębiający jest fakt, że scena polityczna Bośni i Hercegowiny, a wraz z nią także społeczeństwo tego kraju, coraz szczelniej zamyka się w ramach swoich narodowości. Postępująca dezintegracja społeczeństwa jest tak naprawdę zwycięskim owocem nacjonalistycznej polityki, która zebrała tak krwawe żniwo w pierwszej połowie lat 90-tych. Zmiana istniejącego stanu rzeczy to proces skomplikowany, trudny a przede wszystkim złożony, wymagającym podjęcia odpowiednich działań na wielu płaszczyznach jednocześnie. Na razie wiele wskazuje na to, że proces zmian politycznych będzie bardzo długotrwały i bez mediacji oraz odpowiedniego motywowania ze strony UE się nie obejdzie. Niesłychanie ciężko będzie, podobnie jak w przypadku Kosowa, znaleźć rozwiązanie kompromisowe wśród tak sprzecznych postulatów. Jednak w tej trudnej sytuacji możemy dostrzec również optymistyczne akcenty. Choć mieszkańców byłej Jugosławii dzielą rany wojenne, historia, religia, to łączy językowa bliskość, kuchnia, muzyka, temperament. Wspólną zażyłość najlepiej widać za granicą. W Brukseli, Paryżu czy Warszawie do restauracji z bałkańską kuchnią przychodzą wszyscy byli Jugosłowianie. A w Brukseli na wszystkich konferencjach prasowych dziennikarze z krajów byłej Jugosławii trzymają się razem. Jakkolwiek hipotetycznie może to jeszcze wyglądać, droga do po-jugosłowiańskiego pojednania wiedzie przez Europę. Pytanie tylko, dlaczego UE nie angażuje się w rozwiązanie problemu w Bośni?

Dzień Dziecka


Każdego roku 1 czerwca już tradycyjnie jest obchodzony Dzień Dziecka. Dzień ten, choć może kojarzyć się z beztroską dzieciństwa, przyjemnościami, słodyczami i krzykami rozbawionych dzieci, mi kojarzy się z czymś jeszcze. Jest do dla mnie czas, kiedy z wzmożoną siłą pamiętam także o tym, iż dzieci to smaczny kąsek dla przedsiębiorców. Celem przedsiębiorcy jest wykreowanie klienta. W USA, mniej więcej w połowie ubiegłego wieku, rozpoczęto na wielką skalę kreowanie nowej kategorii klientów – dzieci. A dziś globalny rynek towarów i usług dla dzieci jest wart ok. 500 miliardów dolarów rocznie, w Polsce jest to kwota rzędu 17 miliardów złotych, na pocieszenie mogę dodać, że liczby te stale rosną.

Wraz ze wzrostem poziomu zamożności rośnie liczba rodziców, którzy oprócz zaspokojenia podstawowych potrzeb swoich dzieci fundują im najdziwniejsze rodzaje rozrywki, nie zważając przy tym na cenę. A co gorsza, rodzice są w stanie zaakceptować coraz bardziej, ponadstandardowe ceny towarów i usług dla swoich pociech w zamian za ponadprzeciętną jakość obsługi i unikatową ofertę. Czyżby w ten sposób chcą zrealizować swoje marzenia o beztroskim dzieciństwie?

Jak pisze w Benjamin Barber swojej książce Skonsumowani. Jak rynek psuje dzieci, infantylizuje dorosłych i połyka obywatela: „Marketerzy na całym świecie podejmują delikatne zadanie wprowadzania dzieci w rolę dorosłych konsumentów, nie pozwalając im przy tym wyrzec się dziecinnych gustów”. Nic więc dziwnego, że nakłady na reklamę dla dzieci rosły w latach 90 –tych i stale rosną. Dzieci to najmniej wyrafinowani konsumenci, mają najmniej, a chcą najwięcej, dlatego łatwo je zwieść. Rodzice natomiast, be spełnić marzenia, a często jedynie zachcianki swoich dzieci, decydują się na wyciągnięcie z portfela często nie małej sumy, by ich potomek miał jak najlepsze warunki do życia i startu w przyszłości.

Choć mogłoby to się to wydawać nieprawdopodobne, a jak dla mnie przerażające, to już 9-letniej dziewczynce wstrzykuje się botoks i depiluje miejsca intymne, po to by wygrała konkurs „Małej Miss”, a to z kolei po to, by w przyszłości dziewczynka miała większe szanse na zostanie sławną modelką, aktorką, czy piosenkarką. Ten etos marketingu wkrada się także do polityki, której język przypomina ideologię skoncentrowaną na prywatyzacji, narcyzmie i interesach. Dzieci w tej ideologii, niezdolne jeszcze do uniezależnienia się czy samoobrony, są celem samym w sobie, ich szczęście i dobrostan jest głównym elementem dobra publicznego. W tym ujęciu konsumpcyjny kapitalizm, zakłada szlachetnie, że z dzieci należy uczynić konsumentów „pełną gębą”. Dzieci chcą być dorosłe, dlatego należy zadbać by już w wieku dziecięcym zachowywały się jak „dojrzali” konsumenci, a w przyszłości łatwiej będzie uczynić z nich takich konsumentów jakich oczekuje rynek. Jest to o tyle proste zadanie, o ile, jak mówi Barber, ich rodzice ulegną infantylizacji, czyli staną się bardziej dziećmi niż dorosłymi. I tak jak dzieci pragną stać się dorosłe, tak dorośli za wszelką cenę chcą zachować swoją młodość i wyrażać się poprzez bardziej dziecinne symbole.

Wróćmy zatem do wspomnianej na początku idei Dnia Dziecka. Chciałabym by ten dzień kojarzył się jednak z prawdziwym dzieciństwem. Każde dzieciństwo ma swoje uroki, smaki, każdy ma swoje wspomnienia z nim związane. Jednak w ten dzień ręce i tak najbardziej będą zacierać ci, którzy chcą jak najwięcej zarobić na uśmiechach małych dzieci, ale nic w tym dziwnego skoro muszą oni przetrwać w erze konsumpcjonizmu.

MIDDLE EAST w ogniu

JEMEN


Co najmniej sześciu jemeńskich żołnierzy zostało zabitych i dziesiątki rannych w zasadzce podczas podróży do Zinjibar, południowej części miasta, która podobno jest pod kontrolą bojowników Al-Kaidy, według urzędników do spraw bezpieczeństwa.Wcześniej, według mieszkańców miasta, 300 bojowników dostało sie do Zinjibar, rzekomo podając sie za członków Al-Kaidy.Liderzy opozycji oskarżają Ali Abdullah Saleh, obecnego prezydenta Jemenu, chcą aby zakończył on 33-letni kadencję przypominając, że z dniem 18 maja 2011 r. Saleh zgodził się podpisać kontrakt z grupą opozycyjną, w którym zgodził się zrezygnować z prezydentury w ciągu miesiąca, choć jego przeciwnicy wyrażają sceptycyzm co do zobowiązania.W dniu 23 maja Saleh odmówił podpisania umowy, co doprowadziło do protestów i wycofania z Rady Współpracy Zatoki Perskiej.
Parę dni później pojawiły się informacje jakoby prezydent Jemenu został zabity podczas ataku na meczet prezydenckiego pałacu. Newsy te okazały się nieprawdziwe. W ataku ranni zostali m.in. premier, jego zastępca i przewodniczący parlamentu. Władze Jemenu o atak oskarżyły wrogie wobec prezydenta klany plemienne. Jednak przywódca organizacji plemiennej zaprzeczył tym doniesieniom. Zarzucił również Salehowi, że to on sam zaplanował atak aby w ten sposób usprawiedliwić eskalację walk ulicznych w stolicy. Prasa podaje, że od początku protestów w styczniu w Jemenie zabito około 370 cywilów, a co najmniej 135 z nich poniosło śmierć w ciągu ubiegłych 10 dni, co świadczy o znacznej eskalacji napięcia.


SYRIA


Sytuacja w Syrii pogarsza się ogarniając wiele miast. Przeciw władzy protestują nie tylko mieszkańcy Damaszku, ale i Banijas, Hims, Deir ez-Zor czy Rastan. Demonstranci niosą ze sobą portrety 13-letniego chłopca zabitego przez reżim prezydenta Baszana el-Asada. Podaje się, że od połowy marca w Syrii zginęło ponad tysiąc osób.
W sprawie Syrii nie ma jeszcze porozumienia wśród wspólnoty międzynarodowej. Hillary Clinton, amerykańska sekretarz stanu mówiła niedawno, że takiego porozumienia nie ma nawet wśród członków Rady Bezpieczeństwa ONZ. Reakcji na sytuację w Syrii nie było również ze strony Ligi Arabskiej, która ostro skrytykowała kilka tygodni wcześniej Kadafiego.


JORDANIA



Sytuacja w Jordanii natomiast nadal jest stabilna. Jordańczycy kochają króla i nikt nie może się mu sprzeciwić. Wydaje się, że media przesadzają z opisywaniem protestów, gdyż niewielu ludzi tu protestuje, szukają oni raczej dialogu. Ani lewicowa opozycja, ani islamiści, ani nacjonaliści nie wzywają do obalenia reżimu, pragną jedynie głębokich reform politycznych.

"Sezon ogórkowy"



Wiek XX i XXI obfituje w groźne pandemie. W 1918 grypa hiszpanka zabiła 50mln osób, grypa azjatycka z 1957 pochłonęła 1 mln ludzi, a w 2009 świat ogarnęła grypa A/H1N1. Ta ostatnia pochłonęła ok. 13 tysięcy ofiar śmiertelnych. Masowe zakażenia odnotowuje się również na całym świecie wirusem HIV. Nie tak dawno baliśmy się ptasiej grypy, czy choroby wściekłych krów.
Obecny wybuch zakażeń pałeczkami okrężnicy EHEC dotyczy około 1700 zarażonych osób, głownie w Niemczech. Zmarło już kilkanaście z nich.


Z WARZYWNIAKA DO POLITYKI


Mimo, iż główne ognisko zakażeń znajduje się w Hamburgu, Niemcy podejrzenie o zakażenie znaleźli w hiszpańskich ogórkach. Zakazano więc importu tych i innych warzyw z Hiszpanii. Jako że nie potwierdziły tego testy, kanclerz Niemiec Angela Merkel wyraziła ubolewanie z powodu strat poniesionych przez hiszpańskich rolników. Hiszpania domaga się odszkodowania za poniesione straty, które liczone są w milionach euro. Hiszpańscy politycy winą za sytuację rolników obarczają niemieckie władze. Do Hiszpanii dołączyła Portugalia, która również domaga się odszkodowań. Być może w sprawę zostanie włączona Komisja Europejska, której zadaniem będzie ustalenie, kto był odpowiedzialny za kryzys. Wiele państw nadal jednak pozostawia swoje granice zamknięte dla warzyw z Hiszpanii. Rosja natomiast zamknęła rynek na warzywa z całej Unii Europejskiej. Wyjaśnień w tej sprawie już zażądała Komisja Europejska. Polska zaproponowała zwołanie specjalnego posiedzenia rady ministrów rolnictwa i rybołówstwa, na którym dyskutowano by o systemie bezpieczeństwa żywności w Europie. Spotkanie ma odbyć się 17 czerwca. Być może w celu ograniczania rozprzestrzeniania się zakażenia wprowadzone zostaną nowe zasady transportu żywności, mowa jest także o pomocy finansowej dla rolników, którzy ponieśli straty wskutek zakażeń EHEC.


NIC NOWEGO


Wydaje się, że zakażenie E. coli stało się „wojną ogórkową”, gdzie najwyższe władze starają się łagodzić konflikt. Oskarżenia, przeprosiny, odszkodowania – polityka na dobre zagościła nawet wśród ogórków.
Prezydent Czech Vaclav Klaus uznał powiązanie epidemii w Niemczech z ogórkami z Hiszpanii za „sztucznie wywołany cyrk”. Zauważył on również, że domaganie się przez Zapatero odszkodowania jest całkowicie sensowne nawet, jeśli miałby go nie otrzymać.
Gdy za jakiś czas minie zagrożenie ogórkami, władze i media uraczą nas nowym zagrożeniem. Zawsze bowiem musimy się czegoś bać. Tak to już jest, że łatwiej kontrolować zastraszone społeczeństwo.

Litwo!Ojczyzno moja!


Coraz bardziej napięte relacje polsko-litewskie budzą obawę na wielu płaszczyznach . Wystąpienia litewskich polityków wypowiadających się w coraz ostrzejszym tonie, niepokoją już nie tylko władze w Warszawie i opinię międzynarodową ale także coraz więcej zwykłych Polaków oraz członków Polonii z różnych stron świata. Co więcej, do wrogiego dyskursu dołączyły również nowe głosy, osób które w różnym stopniu zaangażowane są w sprawy publiczne na Litwie. Po mocnych słowach nauczycieli jednego z gimnazjów na Litwie, twierdzących, że polskie przedszkola "wychowują Hitlerjugend", a polskie szkoły są "wylęgarnią piątej kolumny", opinia publiczna w Polsce zagrzmiała. Zaniepokojeni członkowie mniejszości polskiej na Litwie, zapowiedzieli pełne zaangażowanie w obronę swoich dzieci uczęszczających do polskich szkół. Nie musieli długo czekać na poparcie ze strony swoich rodaków, którzy już kilka dni po incydencie organizowali w wielu miastach Polski, pikiety i demonstracje nawołujące władze kraju do jak najszybszej interwencji. Już wielokrotnie członkowie Stowarzyszenia "Memoria Fidelis" przy wsparciu Federacji Organizacji Kresowych manifestowali swoją solidarność z mniejszością polska na Litwie, krocząc ulicami polskich miast. Podobną reakcję wywołało wystąpienie Katažina Andruškevič, uczennicy litewskiego Gimnazjum im. Tysiąclecia Litwy w Solecznikach podczas uroczystości rozdania nagród konkursu "Następstwa polskiej okupacji w Litwie Wschodniej" . Warto zatem zadać sobie pytanie jak na relacje polsko - litewskie wpłynąły słowa przypisujące polskim placówkom oświatowym na Litwie iż są "są rozsadnikami antypaństwowego elementu i wylęgarnią piątej kolumny " oraz równie kontrowersyjne wystąpienia. Jest to istotne zwłaszcza w kontekście coraz gorszej sytuacji polskich szkół działających na terenie Litwy oraz najnowszych przepisów regulujacych ich działalność.
Mimo, że nie ulega wątpliwości, iż działania władz litewskich i samych Litwinów względem mniejszości polskiej są conajmniej nieodpowiednie a zarzut dyskryminacji, jak najbardziej podstawny, również my Polacy powinniśmy wyciągnąć z tej sytuacji pewne wnioski. Może ona poniekąd stanowić przestrogę jak nie postępować w kwestii mniejszości narodowych i etnicznych. Jest to dla nas, mieszkańców opolszczyzny szczególnie ważne zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że udział procentowy ludności niemieckiej wśród mieszkańców w tym regionie jest największy w Polsce. To co z jednego punktu widzenia może wydawać nam się absurdalne, z drugiej może stanowić przyczynę długoletniej zaciętej kłotni, a nie pokojowego dialogu. W pewnych aspektach niektóre problemy obu mniejszości, polskiej na Litwie i niemieckiej w Polsce, pokrywają się ( w obu przypadkach obserwujemy walke o tablice dwuzjęzczyna oraz kwestie oświatowe), różni się tylko ich skala. Ważne aby pamiętać, że droga wspólpracy z mniejszością, którą obrała Litwa niekoniecznie sprzyja nastrojom społecznym a jedynie generuje kolejne problemy społeczne i niepokoje.

piątek, 3 czerwca 2011

Romans młodych z polityką


Charakteryzuje ich to, że nie widzą świata poza polityką i pomimo wielu trudności oraz czyhających co krok pułapek, wciąż trwają
w tym przekonaniu, marząc o wielkiej karierze polityka. Fascynacja działalnością polityczną pojawia się u nich już w bardzo młodym wieku, a przejawia się często ideową pasją czy też nieokreśloną chęcią działania. Do młodzieżówek partyjnych trafiają ludzie w wieku 17-20 lat. Często wystarczy do tego wypełnienie prostego formularza na stronie internetowej organizacji. Jednak sama działalność w młodzieżówkach partyjnych, jeśli chce się w przyszłości osiągnąć zamierzony sukces, nie jest już taka łatwa. Po pierwsze: trzeba ciężko pracować, po drugie: zostać zauważonym.

Większość ludzi postrzega działalność w młodzieżówce jako rozwieszanie plakatów wyborczych, rozdawanie ulotek czy też zbieranie podpisów na listach. W rzeczywistości jednak bycie w takiej organizacji czy stowarzyszeniu przypartyjnym pozwala na rozwój, a nawet szybki awans i karierę. Niektórzy zaczynają właśnie od takich akcji i krok po kroku pną się w górę do wielkiej polityki. Są jednak i tacy, którzy już na samym początku startują z wysokiego pułapu i od razu pracują przy liderach partii. Wszystko zależy od wiedzy, kreatywności, siły przebicia i samozaparcia- jeżeli się ich nie posiada to do końca życia można zajmować się rozdawaniem ulotek w młodzieżówkach.

W polskiej polityce od wielu lat panują te same postaci, partie, problemy, konflikty i rozwiązania. „Starzy” politycy doskonale o tym wiedzą i dlatego chętnie przyjmują pod swoje skrzydła młodych zdolnych. Wyborca chętniej kupuje świeżą, uśmiechniętą twarz młodzieńca na plakacie wyborczym. Dla działaczy młodzieżówek zdecydowanym wzorem są kariery polityczne innych młodych, np. prezesa Forum Młodych PiS- Adama Hofmana czy prezesa Młodzieży Wszechpolskiej- Krzysztofa Bosaka. Ten drugi pełniąc funkcję posła na Sejm V kadencji został najmłodszym politykiem w historii Polski.

Młodzi ambitni, angażujący się w działalność polityczną mają niewiele ponad 20 lat, ukończone kierunki takie jak prawo, marketing czy nauki polityczne, władają świetnie kilkoma językami obcymi. Dawniej takie wykształcenie gwarantowałoby im zawrotną karierę i szybki awans, obecnie jednak przy tak wysokim bezrobociu i niskich szansach na dobrze płatną pracę rozpoczynają swój romans z polityką. Zachęcające dla nich są wysokie zarobki, przykładowo:

  • Asystent posła – 600-1 tys. zł (funkcja może być również pełniona społecznie)
  • Asystent wojewody – 2,5 tys. zł
  • Asystent ministra – 2-3 tys. zł
  • Doradca ministra – 3,5 tys. zł
  • Członek rady nadzorczej spółki gminnej lub należącej do Skarbu Państwa – kilkaset do kilku tys. zł
  • Radny gminy – 2 tys. zł.

Największą szansą dla ambitnych działaczy młodzieżówek jest czas kampanii wyborczej. Właśnie wtedy partie potrzebują młodych najbardziej, np. do rozdawania ulotek, zbierania podpisów na listach wyborczych czy asystowania kandydatowi przy wiecach. Za trudy podczas kampanii partie odwdzięczają się młodym miejscami na listach wyborczych, funkcjami w radach nadzorczych spółek lub asystenturami w ministerstwach czy urzędach wojewódzkich. Dla samych polityków wsparcie młodych to wielka korzyść. Wnoszą oni świeży punkt widzenia do partii, pomysłowość i nieograniczony entuzjazm. Dla młodych zaangażowanie i pomoc przy kampaniach wyborczych może być trampoliną do kariery w parlamencie krajowym czy europejskim. Nawet jeżeli tego nie osiągną i nie zostaną posłem czy senatorem, to bez wątpienia posiądą wiedzę na temat jak organizować konferencję prasową lub pozyskać fundusze unijne.

W nadchodzących wyborach z całą pewnością będziemy świadkami zaangażowania młodzieżówek w kampanię i przekonamy się ilu z młodych działaczy osiągnie sukces i rozpocznie prawdziwą karierę polityczną.

MEDIOKRACJA cz.2

TV teatralizuje politykę, spłaszcza ją i zmienia w rozrywkę, politainment. Co nie znaczy, że wyłącznie ogłupia publiczność, czyniąc z niej apolityczną, bierną masę.

Mediokracja angażuje się, w swój sposób upolitycznia widownię, poprze wyostrzanie stanowisk, polaryzację i budowanie drastycznych antagonizmów. Inscenizując frontalny atak na „nierobów” z klasy politycznej, zachęca zarazem do antypolityki. Media łatwo budują bezpośredni stosunek zaufania pomiędzy wyborcą a liderem, pokazując, że to swój chłop, opiekun, a trochę może ojciec chrzestny. Reagan zasiadający w klasie szkolnej z zatroskaną miną zaraz po uchwaleniu drastycznych cięć w szkolnictwie; Putin z osmalonymi brwiami wydający polecenia, jak gasić pożar lasu. Inscenizacja wydarzeń politycznych zbliża się do reality show, w której fikcja jest bardziej realna niż rzeczywistość.

U nas w czasie telewizyjnego pojedynku kandydatów na prezydenta to samo wrażenie miało stworzyć pytanie o cenę jabłek. Jeśli któryś jej nie zna, znaczy, że nie należy do „nas”, lecz do „nich”, bo nie stoi w kolejkach, więc jest oderwany od życia.

Demokracja telewizyjna doskonale posługuje się obrazem, ma jednak problem ze słowem. Zwraca się do widowni masowej i chce się jej przypodobać. Wydarzenia medialne kierują się prostą logiką. Przykuć uwagę. Ściągnąć prominentów. Spersonalizować konflikt. Dodać efekt zaskoczenia. Pamiętać o krótkim czasie trwania widowiska. Stąd: dramatyzacja, łatwa narracja, walor rozrywkowy.

Media elektroniczne żyją z konfliktu. Polityka natomiast, z kompromisu, w którym każdy z partnerów coś zyskuje, coś traci, czasem także twarz.

Media jednak maja wybór. Mogą ignorować teatralną ofertę polityki. Dementować ją. Wskazywać sedno spraw. To jednak wymaga kompetencji i czasu, a poza tym wiąże się z ryzykiem popadnięcia w niełaskę polityków, odcięcia od źródeł informacji, a nawet nękania przez prawników.

Jednak taka polityka to placebo, parawan nadający się jedynie do przesłania problemów nierozwiązanych: bezrobocia, przemocy, ekologii. Z tym że konsumentowi mediów coraz trudniej ocenić, które wydarzenia są pustą inscenizacją, a które wydarzenia są zręczną prezentacją rzeczywiście istotnych problemów.

Wygląda na to, że i politycy, i ludzie mediów zaczynają sobie zdawać sprawę, że w obliczu dramatycznych wyzwań epoki sam politainment to śmiertelna pułapka. Bo czasy są zbyt trudne, by zrobić z nich łatwe widowiska.

MEDIOKRACJA cz.1

Dzisiaj często teksty do poważnych gazet są pisane nawet przez czołowych polityków. Zajmują się także publikacją raportów czy prowadzeniem blogów w Internecie. Ich występy w telewizji nie należą już do rzadkości.

We Francji prezydent Sarkozy swą politykę wobec Libii ostentacyjnie uzależnił od długiej, zakulisowej rozmowy z krytycznym wobec niego filozofem Bernardem – Henri Levy. A w Niemczech przewodniczący Bundestagu Norbert Lammert odmówił udziału w telewizyjnym talk – show, ponieważ uznał je za rozrywkę.

Lammert twierdzi, że telewizja psuje demokrację. Ponieważ na pierwszym planie jest ustawienie telewizyjnego widowiska, w którym prowadzący napuszcza na siebie polityków z przeciwnych obozów, a na zakończenie programu kilku ekspertów grymasi, że dzisiejsza klasa polityczna kłóci się bez przerwy i jest do niczego.

Czy telewizja, i kultura masowa w ogóle, może być medium oświecenia, czy raczej odwrotnie – jest narzędziem ogłupiania nas?

To było jedno z podstawowych pytań filozofii społecznej XX wieku. W latach 30. Walter Benjamin miał nadzieję, że publiczność będzie egzaminatorem kultury popularnej, zdolnym do selekcji i samodzielnego wnioskowania. Jednak już w 1944 r. Theodor W. Adorno i Max Horkheimer, odrzucili tą nadzieję. Dowodzili, że środki masowego przekazu czynią z polityki i kultury towar nie służą żadnemu oświecaniu, tylko produkcji irracjonalnych mitów.

W 1858 r. republikanin Abraham Lincoln i demokrata Stephen Douglas stoczyli ze sobą w kampanii wyborczej siedem publicznych debat. Za każdym razem obaj mieli do dyspozycji po półtorej godziny na zaprezentowanie swoich poglądów. Po czym po pół godziny na replikę. Dziś taki intelektualny maraton jest nie do pomyślenia, bo ludzie nie potrafią już koncentrować uwagi i oczekują głównie rozrywki. Teraz w debatach telewizyjnych kandydatów na prezydenta USA, najpotężniejszego kraju na kuli ziemskiej, każdy ma ok. trzech minut do zaznaczenia swojego stanowiska w najbardziej dramatycznych i skomplikowanych sprawach tego świata. I cały spór sprowadza się do przerzucania się kilkoma naprędce wyuczonymi hasłami, telegenicznymi gestami i grą mimiki.

Demokracja zmienia się w mediokrację. Piarowskie projekcje wizerunkowe, polityka symboliczna i polityczne widowiska medialne zastępują tradycyjną demokrację partyjną. Debaty parlamentarne – jak nasza smoleńska – są podporządkowane logice telewizyjnej: brutalna puenta, dyskredytująca przeciwnika jako wroga lub zdrajcę, zastępuje wywód.

Aby posłowie nie popisywali się przed kamerami, w Niemczech – z nielicznymi wyjątkami – telewizja nie transmituje prac parlamentarnych komisji śledczych.

W Europie za najbardziej drastyczny przykład mediokarcji uchodzi Silvio „Circus” Berlusconi.

Berlusconizm, sprowadzając politykę to rozrywki telewizyjnej, drastycznie ograniczył pluralizm. Problem się nasila, gdy telewizja ma absolutną przewagę nad prasą. Mediokracja nie jest zjawiskiem specyficznie włoskim. Z telewizyjnej personalizacji polityki korzystali zarówno George W. Bush, Tony Blair, jak i bracia Kaczyńscy w 2005r. Od pojedynku telewizyjnego Kennedy – Nixon w 1960 r. wiadomo, jak prezentacja telewizyjna może wpłynąć na wynik wyborów. Za kamienie milowe mediokracji można uznać zwycięstwo wyborcze dwóch aktorów – Ronalda Reagana w 1981 r. i Arnolda Schwarzeneggera w 2003 r., niezależnie od tego, jak się później sprawdzili w roli prezydenta czy gubernatora Kalifornii. O politycznej sile obrazu telewizyjnego u nas świadczą pojedynki Kaczyński – Tusk w 2005 r. i 2007 r. Typowym mediokratą była Janusz Palikot – łączący kabaretowy talent z populistycznym, radykalnym racjonalizmem.

Jarosław Kaczyński i jego zmiany


Jarosław Kaczyński posiada długi staż na polskiej scenie politycznej, a jego działalność wiąże się z ciągłymi modyfikacjami wizerunku. Metamorfozy prezesa PiS to najczęściej zmiana retoryki czy sposobu komunikowania się, jednak zdecydowanie nie zmiana poglądów. Kaczyńskiemu wielokrotnie wróżono koniec kariery ze względu na budzący skrajne emocje wizerunek. Tymczasem za każdym razem wraca on z coraz większym gronem zwolenników i kolejnym planem rewolucyjnych zmian.

Dawno, dawno temu…

Prezes PiS, w trakcie swojej wieloletniej działalności politycznej, zdobył opinię polityka o żelaznych zasadach, potrafiącego się dostosować do każdej, nawet najtrudniejszej sytuacji. Powszechnie postrzegany jest, jako osoba bezkompromisowa, czasem bezwzględna, a także otwarcie wyrażająca swoje poglądy. Prezes PiS cieszy się wizerunkiem erudyty wśród polskich polityków, gdyż sprawnie porusza się po teoriach prawnych, socjologicznych czy politologicznych. Jednak pomimo wszechstronnej wiedzy potrafi wykazać się także brakiem wiadomości na temat zwykłego życia. Nie wiedział, że marihuanę robi się z konopi, przyznał, że nie posiada konta bankowego i bojaźliwie podchodzi do Internetu. W słynnej wypowiedzi o internautach, określił ich, jako łatwych do zmanipulowania, oglądających pornografię i pijących piwo.

Śmierć brata

Zaraz po katastrofie prezydenckiego Tupolewa oczy wszystkich zwróciły się ku Jarosławowi Kaczyńskiemu. Szczególne zainteresowanie budziła decyzja o kandydowaniu na urząd prezydenta pomimo trwającej żałoby. Wraz z rozpoczęciem kampanii wyborczej można było zauważyć niewiarygodną przemianę wizerunku prezesa PiS, z agresywnego wojownika w „anioła pokoju”. Zaraz po ukazaniu nowej twarzy podczas kampanii wyborczej, wszyscy zaczęli się zastanawiać, na ile ta zmiana wizerunku jest prawdziwa i trwała. Metamorfozę Kaczyńskiego w pierwszym momencie można było dostrzec przez zmianę języka na łagodniejszy, pozbawiony ostrych tez, agresji i słownych wpadek. Kolejnym przejawem zmiany wizerunku na czas kampanii wyborczej było nawoływanie przez Kaczyńskiego do „zakończenia wojny polsko- polskiej”. Na jednym z wieców wyborczych zwrócił się do opozycji z propozycją zażegnania dawnych sporów, szerzenia wzajemnego szacunku wśród uczestników politycznych a także rozpoczęcia rozmów o polskich sprawach. Do ocieplenia wizerunku kandydata PiS wykorzystano dodatkowo wizerunek bratanicy, Marty Kaczyńskiej.

„Ludzka twarz”

Zmiany zachodzące w wizerunku Jarosława Kaczyńskiego sprawiły, że tak naprawdę nie wiemy jaki jest on w rzeczywistości. Prezes PiS postanowił pokazać bardziej ludzką twarz, „zniżyć” się do poziomu zwykłych obywateli, zobaczyć jak żyje lud. A oprócz tego stara się nam wmówić, iż zaczął interesować się clubbingiem i innymi tego typu rozrywkami, które jeszcze wczoraj stanowiły dla niego wielką tajemnicę. Dziś Jarosław Kaczyński jawi się ekspertem do spraw gospodarki, nowinek technicznych, teorii spiskowych, a także sztuki.

Obawiam się, że ten nowy „ocieplony” wizerunek, nie zmyli obywateli i też nie potrwa długo. Prezes Kaczyński został zapamiętany jako bojowy polityk sprzed katastrofy smoleńskiej. Często nie przebierał w słowach, wyraźnie krytykował opozycję a także zaliczał rozmaite wpadki.

Mamy Cię! (cz. 3)

Dzięki rozwojowi internetu i szeroko pojętej komunikacji doszło do łatwiejszego „wyłapywania” wydarzeń, które mogą dziać się dosłownie wszędzie. W dzisiejszych czasach mamy do czynienia z monitoringiem, możliwością podsłuchu, ciągłym komunikowaniem między ludźmi, chociażby za pomocą telefonów komórkowych. Z jednej strony – jest to szkodliwe, z drugiej jednak – może stać się bardzo pomocne. Jak jednak doszło do elektronicznego nadzoru przestrzeni publicznej? Pionierami byli Brytyjczycy, którzy zastosowali monitoring po roku 1984, gdzie na konferencji w Brighton doszło do zamachu na Margaret Thatcher. Jednak to inne wydarzenie spowodowało rewolucję w zastosowaniu nadzoru: ataki na World Trade Center z 2001 roku.
Na koniec: by ukazać, że zainteresowanie sprawami osobistymi ma bardzo bogatą historię – fragment książki „Życie seksualne królów Polski i inne smakowitości” autorstwa L. Stommy: „Stanisław Leszczyński erotomanem był nie mniejszym niż jego rywal w walce o koronę Rzeczypospolitej Obojga Narodów – August II Mocny. Była to jednak erotomania zupełnie innego rodzaju. O ile witalny i bezceremonialny August ciskał po prostu kobiety do łoża, nie czekając nawet aż szepną słodkie słówko „tak”, o tyle dworski i intelektualnie misterny Stanisław uważał, że należy im najpierw nabajerować.” (7)

Prywatność stanowi w dzisiejszych czasach przedmiot ogromnego zainteresowania ze strony wszystkich mediów, które szukają sensacji, by pozyskać sobie czytelników. Ze strony odbiorcy jest to temat bardzo interesujący, gdyż ukazuje życie polityków, czy osoby publiczne i osadza je w innym kontekście, który pokazuje ich w sytuacjach bardziej przyziemnych, znanych wszystkim ludziom, przeciętnemu odbiorcy. Ukazuje to, że ci, o których się mówi, którzy są u władzy także posiadają życie prywatne i stają się im bliżsi. Istnieje jednak problem, gdzie i czy istnieje jakaś granica mówiąca o tym, co wolno, a czego nie? Bo chociaż może wydawać nam się, że powinniśmy znać polityków z „innej strony”, to chyba sami nie chcielibyśmy być „śledzeni”, zwłaszcza, jeśli chodzi o sprawy intymne. Więc czasem, choć może pomóc – może i zaszkodzić, bo sprawy te mogą przekroczyć pewne granice – granice moralności, które w społeczeństwie mogą być odczytywane negatywnie i mogą rzutować na decyzje obywateli.


(1) http://www.money.pl/gospodarka/wiadomosci/artykul/pentor;-;na;decyzje;wyborcy;ma;takze;wplyw;zycie;prywatne;polityka,249,0,72185.html
(2) http://m.wyborcza.pl/wyborcza/1,105404,9622646,Seks_i_francuska_polityka.html
(3) http://www.gover.pl/publikacje/index/guid/zycie-intymne-politykow-polskich-i-inne-smakowitosci1/
(4) http://www.gover.pl/publikacje/index/guid/zycie-intymne-politykow-polskich-i-inne-smakowitosci1/