Pewnego razu
w Pałacu Prezydenckim…
Prezydent Polski Bronisław Komorowski
zasiadł w swoim gabinecie zaczynając pierwszy dzień swojej nowej pracy. Jego
nowe miejsce pracy okazało się dużym, przestronnym pokojem, całkowicie
niepodobnym do ciasnej klitki Marszałka Sejmu. Dotarł do niego długim
korytarzem prowadzącym go od prywatnych apartamentów jego rodziny. Od teraz
Pierwszej Rodziny. Muszę się do tego przyzwyczaić – pomyślał.
Idąc nieco onieśmielonym krokiem,
nowa głowa polskiego państwa dociera do biurka, na którym ktoś – nawet nie
próbuje zgadnąć kto – zostawił mu grafik na cały dzisiejszy dzień. Na początek
spotkanie z premierem. Świetnie, od samego początku zaczyna się orka na ugorze
– myśli sobie – Jak ja mam się do niego zwracać? Czy dalej on rządzi mną czy
teraz ja nim?
wiadomosci.wp.pl |
Ktoś do grafiku dopisał „Należy jak
najszybciej podać listę swoich współpracowników”. Jasne, żebym ja ich jeszcze
znał. Kampania była tak intensywna, że nie było kiedy nad tym pomyśleć. Gdybym
jeszcze wiedział jak się za to wszystko zabrać. Nikt nie uczy jak być
prezydentem. A gdyby tak zadzwonić do Olka Kwaśniewskiego, może nawet zaprosić
go na spotkanie i poprosić go jak mam sobie z tym wszystkim poradzić? Nie – od
razu odrzucił tę myśl – Już ja widzę te nagłówki w gazetach „Sojusz
Komorowskiego z Kwaśniewskim. Co na to Tusk?” Cóż nie mam wyjścia, muszę sobie
z tym radzić sam…
Prezydenci według USA
Prezydenci według USA
Wróćmy do
rzeczywistości. Pozwoliłem sobie napisać całkowicie hipotetyczną scenkę, jaka
mogła się rozegrać w murach Pałacu Prezydenckiego pierwszego dnia urzędowania
obecnego prezydenta, celem ukazania różnicy między sytuacją polskich
prezydentów a prezydentów Stanów Zjednoczonych. Istnieje tam tradycja
nieformalnych spotkań wszystkich żyjących głów państwa, którzy służą radą i
pomocą aktualnemu gospodarzowi Białego Domu. Geneza owej grupy sięga czasów
Harrego Thrumana, który konsultował się z Herbertem Hooverem, a później nawet
mianował go swoim specjalnym wysłannikiem do Niemiec.
W USA temat „Klubu Prezydentów” stał
się nośny po publikacji książki Nancy Gibbs i Michaela Duffy’ego „The
Presidents Club” opisującej historie owego klubu od czasów wspomnianego już
Thrumana. Możemy w niej przeczytać o tym, że np. Clinton próbował nauczyć Busha
juniora retoryki, bo pamiętał, że kiedyś Reagan uczył go salutować; zaś Bush
junior radził Obamie, jaką szkołę wybrać dla córek. Najbardziej fascynujące
jest jednak to, że w tym kraju ustępujący prezydent całkowicie zapomina o
afiliacjach partyjnych i z zapałem wspiera aktualnego lokatora Białego Domu. Ba,
Bill Clinton i George W. Bush jeżdżą razem po kraju i wygłaszają przemówienia
za grubą kasę. Jeszcze wcześniej, ten sam Clinton wraz z Bushem seniorem stali
się estradowymi komikami – tak jakby wcześniej nie istniał między nimi żaden
antagonizm.
wiadomosci.onet.pl |
Powyższe przykłady pokazują nam, jaki
charakter tak naprawdę mają różnice między osobami, które pełniły urząd
prezydenta. Clinton z Bushem seniorem mogli w kampanii wyborczej wyciągać
przeciwko sobie najcięższe działa, ale w momencie, gdy osiągają szczyt „olimpu”
amerykańskiej polityki wszystkie różnice tracą na znaczeniu. Dzieje się tak,
ponieważ nie ma już nic po tym – najważniejszy cel został osiągnięty, więc po
co się nawzajem atakować? Pod tym względem kultura polityczna w tym kraju nie
ma sobie równych.
A teraz polskie realia…
A teraz polskie realia…
Popatrzmy w tym momencie na nasz
kraj. Fikcyjne zdarzenie opisane na początku tekstu świetnie opisuje ów aspekt
polskiej rzeczywistości politycznej. Wyobrażacie sobie, żeby Kwaśniewski prosił
o rady Lecha Wałęsę? Albo jeszcze lepiej, pomyślcie o Lechu Kaczyńskim, który
posyła po Kwaśniewskiego, by ten uczył go funkcji prezydenta? Niestety, brzmi
to strasznie niedorzecznie. Pod tym względem nasz system polityczny ma ogromny
problem - nie potrafi w racjonalny i efektywny sposób wykorzystać potencjału i
możliwości byłych prezydentów. Mamy więc sytuacje w której byłe głowy państwa
niszczą swój autorytet (Wałęsa) albo angażują się w poronione projekty
polityczne (Kwaśniewski – ok, jego też ciągnie do niszczenia swojego wizerunku).
Oczywiście, jak w większości
sytuacji, wina jest obustronna – sami prezydenci nie potrafią wznieść się ponad
dzielące ich różnice. Podczas swej kadencji, Lech Kaczyński i Kwaśniewski dalej
nie potrafili się ze sobą dogadać, nawzajem się krytykując. O słynnym już „podaniu
nogi” nie będę wspominał.
Konfliktowość relacji na szczytach
władzy jest największą bolączką polskiego systemu, nie tylko jego wyżej
wymienionego, wąskiego wycinku. Skoro Clinton z Bushem Seniorem potrafią
publicznie nawzajem z siebie śmiać się, to dlaczego Wałęsa nie mógł pojawiać
się u Komorowskiego na konsultacjach?
Dlaczego nie? Bo lepszy jest marny
kabaret…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Ten wpis czeka na Twój komentarz.