"Rosja nie jest zagrożeniem nr 1 dla Ameryki. Bardziej obawiam się możliwości wybuchu bomby atomowej na Manhattanie" – powiedział na zakończenie szczytu ds. bezpieczeństwa nuklearnego w Hadze Barack Obama.
Wypowiedź Obamy wywołała natychmiastowe reakcje w Stanach, a szczególnie w Nowym Jorku.
"Prezydent nie mówił o konkretnych istniejących zagrożeniach atomowych, o których by wiedział od służb wywiadowczych" – uspokajała natychmiast rzecznik Białego Domu ds. Bezpieczeństwa Narodowego Caitlin Hayden.
O braku konkretnego zagrożenia zapewniał również zastępca komisarza nowojorskiej policji (NYPD) Stephen Davis. "Od lat NYPD zdaje sobie sprawę z tego, że Manhattan jest uważany za potencjalny cel terrorystów. Dlatego utrzymujemy tu odpowiedni poziom bezpieczeństwa, uzależniony od szacunków zagrożenia. Obecnie nie ma żadnych zagrożeń tego rodzaju dla miasta Nowy Jork" – powiedział.
Od 2007 r. Departament Bezpieczeństwa Krajowego wydał ponad 118 milionów dolarów na prowadzony przez NYPD program Securing the Cities, skupiony na wykrywaniu zagrożeń nuklearnych. Program ten funduje różnego rodzaju czujniki, które są w stanie wykryć zbyt duży poziom promieniowania na 150 mil od Midtown.
Reprezentujący Long Island republikański kongresman Pete King, w wywiadzie dla "New York Daily News", stwierdził, że prezydent Obama nie ma racji i pomniejsza zagrożenie ze strony Rosji. "Rosja prowadzi inny rodzaj walki" – powiedział kongresman, który zasiada w House Intelligence Committee.
Przemawiając na szczycie ds. bezpieczeństwa nuklearnego prezydent Obama nazwał Rosję "regionalnym mocarstwem", które grozi swoim sąsiadom nie dlatego, że jest silne, ale dlatego, że jest słabe. "Działania Rosji stanowią problem, ale Rosja to regionalne mocarstwo, które grozi swoim najbliższym sąsiadom w wyniku słabości, a nie siły" – powiedział, dodając, że Stany Zjednoczone nie muszą napadać na swoich sąsiadów, by mieć z nimi ścisłą współpracę.
Prezydent USA podkreślił też, że świat nie uznaje prawomocności "tak zwanego referendum na Krymie". Ocenił referendum na Krymie jako "organizowane naprędce, mające rzekomo usprawiedliwić odłączenie Krymu i jego anektowanie przez Rosję". Dodał, że Waszyngton "jest zaniepokojony dalszymi zakusami Rosji na Ukrainie".
Źródła:
dziennik.com
gazeta.pl
Wypowiedź Obamy wywołała natychmiastowe reakcje w Stanach, a szczególnie w Nowym Jorku.
"Prezydent nie mówił o konkretnych istniejących zagrożeniach atomowych, o których by wiedział od służb wywiadowczych" – uspokajała natychmiast rzecznik Białego Domu ds. Bezpieczeństwa Narodowego Caitlin Hayden.
"Prezydent nie mówił o konkretnych istniejących zagrożeniach atomowych, o których by wiedział od służb wywiadowczych" – uspokajała natychmiast rzecznik Białego Domu ds. Bezpieczeństwa Narodowego Caitlin Hayden.
O braku konkretnego zagrożenia zapewniał również zastępca komisarza nowojorskiej policji (NYPD) Stephen Davis. "Od lat NYPD zdaje sobie sprawę z tego, że Manhattan jest uważany za potencjalny cel terrorystów. Dlatego utrzymujemy tu odpowiedni poziom bezpieczeństwa, uzależniony od szacunków zagrożenia. Obecnie nie ma żadnych zagrożeń tego rodzaju dla miasta Nowy Jork" – powiedział.
Od 2007 r. Departament Bezpieczeństwa Krajowego wydał ponad 118 milionów dolarów na prowadzony przez NYPD program Securing the Cities, skupiony na wykrywaniu zagrożeń nuklearnych. Program ten funduje różnego rodzaju czujniki, które są w stanie wykryć zbyt duży poziom promieniowania na 150 mil od Midtown.
Reprezentujący Long Island republikański kongresman Pete King, w wywiadzie dla "New York Daily News", stwierdził, że prezydent Obama nie ma racji i pomniejsza zagrożenie ze strony Rosji. "Rosja prowadzi inny rodzaj walki" – powiedział kongresman, który zasiada w House Intelligence Committee.
Przemawiając na szczycie ds. bezpieczeństwa nuklearnego prezydent Obama nazwał Rosję "regionalnym mocarstwem", które grozi swoim sąsiadom nie dlatego, że jest silne, ale dlatego, że jest słabe. "Działania Rosji stanowią problem, ale Rosja to regionalne mocarstwo, które grozi swoim najbliższym sąsiadom w wyniku słabości, a nie siły" – powiedział, dodając, że Stany Zjednoczone nie muszą napadać na swoich sąsiadów, by mieć z nimi ścisłą współpracę.
Prezydent USA podkreślił też, że świat nie uznaje prawomocności "tak zwanego referendum na Krymie". Ocenił referendum na Krymie jako "organizowane naprędce, mające rzekomo usprawiedliwić odłączenie Krymu i jego anektowanie przez Rosję". Dodał, że Waszyngton "jest zaniepokojony dalszymi zakusami Rosji na Ukrainie".
Źródła:
dziennik.com
gazeta.pl