niedziela, 27 lutego 2011

Czy Polacy "lubią" hegemonię?


Na ostatnich zajęciach poruszone zostało ciekawe zagadnienie, mianowicie zagadnienie hegemonii jednej partii. Pytanie brzmiało czy „Polacy nie dopuszczą do hegemonii jednej partii”. Na usta od razu ciśnie się stwierdzenie, że absolutnie nie, co potwierdzałyby doświadczenia mniej więcej dwudziestu lat naszej demokracji – w ciągu tego okresu w zasadzie wszystkie rządy (nie licząc wyimków, jak np. mniejszościowy rząd Prawa i Sprawiedliwości, który zresztą nie trwał długo) miały charakter koalicyjny. Patrząc więc z dystansu, mogłoby się wydawać, że Polacy, delikatnie mówiąc, nie pałają sympatią do jedynowładztwa i cenią sobie konsensualne i negocjacyjne dochodzenie do decyzji w tworach koalicyjnych (zupełnie pominę tutaj aspekt tego, czy faktycznie decyzje te podejmowane są tak konsensualnie, czy też raczej znaczenie ma polityczna siła – to zagadnienie nie ma znaczenia dla niniejszych rozważań). Dodatkowo, pytani o preferencje dotyczące form rządzenia, Polacy odrzucają tzw. „rządy silnej ręki” i ogromną większością opowiadają się za demokratycznym systemem. Sytuacja wygląda więc na pierwszy rzut oka jednoznacznie. Jednak czy nie jest to złudny pogląd? Warto by spojrzeć głębiej w istotę zagadnienia – aby znaleźć liczne nieścisłości w tym poglądzie.

Bliższe spojrzenie

Po pierwsze, głosując w wyborach, Polacy od wielu lat systematycznie ograniczają liczbę partii dostających się do parlamentu. Stopień skonsolidowania sceny rośnie, maleją za to zdolności koalicyjne i liczba możliwych wariantów koalicji. Co więcej – silnie polaryzując scenę polityczną (od kilku lat niezmiennie spolaryzowaną pomiędzy PO a PiS, gdzie reszta partii gra raczej drugie, o ile nie trzecie skrzypce – a rosnące ostatnimi czasy poparcie dla SLD wcale nie narusza tej tendencji w znaczący sposób) co raczej nie sprzyja sytuacjom koalicyjnym, a wielu ekspertów swego czasu wyrażało opinie, że Polacy zmierzają do systemu de facto dwupartyjnego – gdzie siłą rzeczy rządy są jednopartyjne, a władza skupiona jest w jednych rękach.
Po drugie, warto w tym kontekście przywołać ostatnie wybory prezydenckie, gdzie Polacy wybrali prezydenta reprezentującego dokładnie tą samą opcję polityczną, co obóz rządowy. Nie zmieniły tutaj nic wielokrotne nawoływania, aby nie oddawać całości władzy jednej partii (podobnie zresztą sytuacja miała się 6 lat temu, kiedy zarówno wybory prezydenckie, jak i parlamentarne wygrało Prawo i Sprawiedliwość, choć sytuacja była o tyle różna, że wtedy bardzo żywe były oczekiwania koalicyjne i czekano na rząd PO-PiS-u). Wręcz przeciwnie – wydaje się, iż Polacy uwierzyli raczej, że taki wybór zakończy wreszcie „wojnę na górze” pomiędzy rządem a prezydentem i zapewni zgodę na szczytach władzy – czego od dawna oczekiwali. A cóż może dać narodowi więcej „spokoju na górze” niż rządy jednej tylko partii, nie potrzebującej koalicjanta?
Po trzecie wreszcie, warto przyjrzeć się reakcjom Polaków na pojawiające się co jakiś czas koncepcje zmian ustrojowych, mających polegać na wzmocnieniu jednego z ośrodków władzy. Zarówno koncepcje nadania większych uprawnień prezydentowi jak i lansowana swego czasu wizja bliska modelowi kanclerskiemu – raczej nie oburzały opinii publicznej, a często (zwłaszcza w przypadku większych uprawnień dla prezydenta) reakcje były raczej pozytywne. To także wskazuje na fakt, że Polacy chętnie widzieliby jasno zarysowaną odpowiedzialność władzy, miast przerzucania się winą za „blokowanie” swoich pomysłów.

Skąd więc koalicje?

Jeżeli sytuacja faktycznie wygląda tak, jak opisuję wyżej, skąd więc mimo wszystko niemal ciągła obecność u władzy rządów koalicyjnych? Moim zdaniem przyczyna jest bardzo prosta: Polska jest na tyle spolaryzowana, że obecnie trudno wyobrazić sobie partię, która jednoznacznie i samodzielnie zdobywa władzę. Podziały na „Polskę A” i „Polskę B”, na miasto i wieś, na młodych „wykształciuchów” i starsze „moherowe berety”, są tak silnie obecne w życiu politycznym Polski, że niemożliwością wydaje się partia, która w ich obliczu zdobyłaby znaczącą większość w wyborach. Jestem jednak przekonany, że gdyby się taka znalazła – Polacy (a w każdym razie ich większość) nie odczuwaliby z tej przyczyny istotnego zagrożenia. Gdyby działała zgodnie z ich poglądami, uważaliby wręcz, że może być pożyteczna - wszak jednomyślność przyspiesza decyzje, a konieczne w kraju reformy wciąż i wciąż się ślimaczą. Warunkiem jest jednak, że byłaby to hegemonia zdobyta demokratycznie, a nie siłą. Niezgoda Polaków na władzę niedemokratyczną jest nam wszystkim znana z historii wystarczająco dobrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ten wpis czeka na Twój komentarz.