czwartek, 3 marca 2011

Misje pokojowe według amerykańskich zasad


Pierwsze symptomy protestów w Libii pojawiły się w połowie stycznia bieżącego roku, by przybrać na sile w połowie lutego. Jest początek marca, a sytuacja w tym kraju nadal pogarsza się z minuty na minutę. Muammar al-Kaddafi zapowiedział już na początku protestów, że nie ustąpi i trwa przy tej deklaracji do dziś.

Jednak sytuacja w Libii stałą się tak dramatyczna, że świat zaczął się zastanawiać jak doprowadzić do porozumienia między Kaddafim a rewolucjonistami. ONZ wezwało do zaprzestania stosowania przemocy i przyjęło rezolucję zakazującą sprzedaży broni do tego kraju, państwa członkowskie Rady Bezpieczeństwa ONZ zgodziły się zamrozić zagraniczne aktywa Kaddafiego, jego synów i córki, rezolucję ONZ przyjęła też Unia Europejska. Sankcje wprowadziły też Stany Zjednoczone, jednak nie podały żadnych szczegółów o ich charakterze, za to przystąpiły do bardzo konkretnych działań.

W poniedziałek dwa amerykańskie okręty przepłynęły Kanał Sueski i wpłynęły na Morze Śródziemne, kierując się w stronę Libii. Przypuszcza się, że na ich pokładzie może być dwa tysiące marines. Działanie to jest typowe dla USA a uzasadnienie jeszcze bardziej charakterystyczne dla tego kraju – Stany Zjednoczone utrzymują, że jest to misja humanitarna, mimo że są to okręty wojenne. Ponadto warto zauważyć, że Pentagon nie wykluczył zbrojnej interwencji.

Z podobnym scenariuszem mieliśmy do czynienia w 2003 roku, kiedy Stany Zjednoczone rozpoczęły wojnę w Iraku, przywłaszczając sobie kompetencje ONZ i nie stosując się do rezolucji wydanej w sprawie Iraku, łamiąc tym samym postanowienia Karty Narodów Zjednoczonych. USA utrzymywały, że jest to misja pokojowa mająca zapobiec użyciu broni masowego rażenia, chociaż UNMOVIC oraz IAEA wydały raporty, które nie potwierdziły zarzutów amerykańskich i brytyjskich na temat posiadania przez państwo irackie broni masowego rażenia, a przecież broń masowej zagłady była podstawowym powodem wysłania armii amerykańskiej do państwa Saddama Husajna. Ponadto według organizacji Freedom House w ówczesnym czasie istniały gorsze reżimy, gdzie interwencja byłaby bardziej uzasadniona. To zjawisko w interesujący sposób opisuje Edward W. Said w książce „Orientalizm”: Gdyby Irak był największym na świecie eksporterem bananów czy pomarańczy, to nawet pomimo potwornych zbrodni i krwawego dyktatora (którego dwadzieścia lat temu w dużym stopniu wykreowała amerykańska polityka zagraniczna) z całą pewnością nie doszłoby do wojny, nie byłoby histerii na temat tajemniczego zniknięcia broni masowej zagłady i nie przerzuconoby na odległość 7000 mil ogromnej armii, floty i lotnictwa, aby „w imię wolności” najechać kraj, o którego istnieniu słyszeli jedynie nieliczni wykształceni Amerykanie. (oczywiście ta niewiedza na temat Iraku dotyczy czasów sprzed 2003 roku).

Wspólnym mianownikiem dla Libii i Iraku jest ropa naftowa, tam gdzie tylko pojawia się okazja, by przejąć kontrolę nad jej złożami widać na horyzoncie żołnierzy amerykańskich, którzy by ukryć prawdziwy cel przybycia machają sztandarem, na którym widnieją hasła misji pokojowej lub humanitarnej. Dokładnie osiem lat temu świat też zastanawiał się nad Irakiem oraz wydawał różne sankcje i rezolucje, a Stany Zjednoczone przystąpiły do działania kierując się wyłącznie własnym interesem.

Samuel P. Huntington w „Zderzeniu cywilizacji” przestrzegał, że uniwersalizm za granicą jest niebezpieczny dla Zachodu oraz zalecał stosowanie się do zasad powstrzymywania się i wspólnej mediacji, jednak Stany Zjednoczone uważają, że mają monopol na nieomylne decyzje oraz wiedzą jak właściwie „ułożyć” świat.

Jeszcze nie wiadomo jak potoczą się dalsze losy Libii i czy USA podejmą decyzję o podjęciu militarnej interwencji, tym bardziej, że Stany obecnie mają 50 tysięcy żołnierzy w Iraku i 100 tysięcy w Afganistanie. Jeśli jednak USA uznają, że „gra jest warta świeczki” to za zgodą świata lub bez jego poparcia przystąpią do operacji wojennej w Libii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ten wpis czeka na Twój komentarz.