poniedziałek, 7 marca 2011

Niezależność dziennikarska inaczej


Lokalne kampanie wyborcze 2010

Już ponad trzy miesiące minęły od wyborów samorządowych w naszym kraju. Dopiero teraz, gdy wszystkie emocje opadły, a swoje funkcje zaczęły pełnić osoby wybrane w demokratycznych wyborach, możemy obiektywnym okiem spojrzeć na przebieg lokalnych kampanii wyborczych. Ile uśmiechu wywołuje na mojej twarzy wspomnienie tamtych dni, gdy w mojej skrzynce pocztowej brakowało miejsca na stosy ulotek wyborczych, (swoją drogą, czy kandydaci myślą, że im więcej opału dostarczą nam na zimę, tym więcej głosów otrzymają?). No cóż… Miło było, gdy nagle wszyscy sobie o nas przypomnieli i chcieli się z nami spotkać, porozmawiać, pochylić się nad naszymi problemami. Niestety tak szybko jak to się zaczęło, tak szybko też się skończyło.

Daleko nam jeszcze do amerykańskich standardów robienia kampanii wyborczych. Niskie nakłady finansowe, jak i prymitywne narzędzia marketingowe użyte przez kandydatów minionej jesieni, nie napawają optymizmem na szybką zmianę tej sytuacji, ale o tym może innym razem. Dziś o pojmowaniu niezależności dziennikarskiej w trochę inny sposób…

Pani K

W pewnej miejscowości żyła sobie Pani K, która postanowiła kandydować w wyborach samorządowych i nic w tym nie byłoby dziwnego, gdyby nie to, że Pani K była dziennikarzem. I w tym nawet nie byłoby nic dziwnego, gdyby Pani K ogłosiła, że wraz z uzyskaniem mandatu zawiesi swoją działalność zawodową, bo i tak to u nas w Polsce bywało, niestety nic takiego też się nie stało. Tak więc przystąpiła Pani K z wielkim zapałem do swojej kampanii, obkleiła całe miasto plakatami i… Zaczęła ogłaszać się na antenie mediów, w których nie tylko pracowała, ale była również ich właścicielkom. Zdarzeniem, które stanowi esencję, tej sytuacji, jest czas debat na antenie wspomnianych mediów. Pani K, na równi z innymi kandydatami, swoimi rywalami, zasiadła w swoim studio i odpowiadała na pytania zadawane przez dziennikarzy, swoich podwładnych. Niestety to jeszcze nie koniec tej smutnej historii. Dziś Pani K pełni swój mandat, który przecież uzyskała za pomocą demokratycznych procedur i po dziś dzień jej nazwisko widnieje w rubryce szefostwa tych mediów. Smutne, ale prawdziwe…

Polska rzeczywistość

Niestety Pani K nie jest osamotniona w swoich poczynaniach. Wiele razy słyszałam, o tym jak dziennikarze, którym nie powiodło się w wyborach wracali na swoje stanowiska, jak gdyby nigdy nic się nie stało. To co, że szyld partyjny kroczy za nimi, niczym anioł stróż, a co gorsze odciska piętno na ich „niezależnej” twórczości. Nie można przecież wyrzec się partii, za cztery lata znowu będą wybory, a może już teraz watro spróbować, bo nadarza się ku temu kolejna okazja. Nie wiem z czego wynika takie zachowanie, z chęci posiadania większej władzy, a może z bycia bardziej popularnym, ale chyba istnieje coś takiego jak Kodeks Etyki Dziennikarskiej, z którym pełniąc funkcję dziennikarza należałoby się zapoznać, a co ważniejsze, stosować do jego wytycznych.

W moim mniemaniu dziennikarstwo to misja, misja społeczna, a osoba wykonująca ten zawód powinna rzetelnie przedstawiać rzeczywistość, bezstronnie ją komentować, a co najważniejsze nie działać we własnym interesie i nie ulegać naciskom sił politycznych. No cóż, pozostaje mi wierzyć, że nie tylko dla mnie pojęcie niezależność dziennikarska to co zupełnie innego niż dla Pani K i innych jej podobnych ludzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ten wpis czeka na Twój komentarz.