Czytając wpis o Januszu Palikocie przyszło mi do głowy, że w pewnym stopniu analogiczne do działań Palikota mają też ostatnio miejsce działania w Sojuszu Lewicy Demokratycznej.
W ostatnim czasie stosunkowo sporo mówi się o "odrodzeniu" SLD. W niedawnych wypowiedziach wspominali o tym także lider tej partii, Grzegorz Napieralski, oraz jej rzecznik prasowy, Tomasz Kalita. W wywiadzie dla Gazety Wyborczej sprzed ponad tygodnia sugeruje, że obecne SLD to już nie ta sama partia co wcześniej, teraz to partia młodych, ambitnych trzydziestolatków, niezwiązanych ze "starym pokoleniem" post-PZPR-u, formacja szykująca „kulturową rewolucję”. Czy nastawienie się SLD na młodych wyborców, prezentowanie świeżych twarzy, przy jednoczesnym dystansowaniu się do polityków takich jak Leszek Miller (wystarczy spojrzeć na słowa z przywołanego wywiadu dla GW: „zostało tylko dwóch Leszków, nierozumiejących tego, co się w Polsce i na świecie stało: Leszek Balcerowicz i zafascynowany liberalizmem gospodarczym Leszek Miller”) ma szansę zdać egzamin? I przede wszystkim, czy faktycznie celem Napieralskiego jest zbudowanie wizerunku partii zupełnie nowej, odcinającej się od dawnych, starszych działaczy, którzy tą formację budowali? A może chodzi o coś innego?
Stawiamy na młodych!
Nie trzeba się przyglądać zbyt uważnie, aby dostrzec tendencję do odmładzania "twarzy" Sojuszu. Widać to wyraźnie nawet w samym Opolu, gdzie ostatni kandydat na prezydenta nie był - jak konkurenci ze strony PO czy PiS - doświadczonym samorządowcem o uznanej pozycji i dokonaniach. Przeciwnie, dla wielu był niemalże „człowiekiem znikąd”. Mimo to, osiągnął świetny wynik, niemal pokonując w drugiej turze urzędującego prezydenta Zembaczyńskiego, a wcześniej zdecydowanie pokonując i eliminując z drugiej tury kontrkandydatkę Prawa i Sprawiedliwości.
Mogłoby się wydawać, że odmładzanie faktycznie może być bardzo skuteczne. Nie wolno przy tym zapominać o wciąż powtarzanych przez Polaków opiniach o zmęczeniu polityką, „zabetonowaniu sceny”, o „głodzie nowych twarzy”, opiniach, że zbliża się czas wymiany elit, czy rozprawienia się z tymi, którzy raz po raz nie dotrzymują obietnic. Polacy chcą realnej alternatywy, czegoś nowego, co ich przekona, zamiast kolejnych obietnic tych samych telewizyjnych „gadających głów” czy wybierania „mniejszego zła” i głosowania „żeby tylko X nie wygrał”. Do tego młodzi kandydaci mają wiele zalet łatwych do marketingowego „sprzedania” – młody, atrakcyjny wygląd, który lepiej prezentuje się na plakatach wyborczych, poza tym nie wyglądają komicznie przekonując młodych, że przecież uwielbiają komputery, a Internet oraz inne nowoczesne technologie to dla nich drugi dom. Dodajmy do tego świadomość problemów młodszego pokolenia, czy bliższy z nim kontakt ale też „nowe spojrzenie”, nieuwikłanie w dawne „siatki”. A młode pokolenie, jako to najmniej angażujące się w politykę, jest też jedną z najłatwiejszych do „przeciągnięcia na swoją stronę” grup wyborców, stosunkowo mało zagospodarowaną i niezbyt się identyfikującą z klasą polityczną. Gra jest więc zdecydowanie warta świeczki, bo formacja, która odnajdzie magiczny klucz do serc młodych i niezdecydowanych, ogromnie zwiększy swoje szanse wyborcze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Ten wpis czeka na Twój komentarz.