niedziela, 13 marca 2011

Prawdziwy wybór - albo realne zagrożenie

Od dłuższego czasu obserwujemy w Polsce, ale i na świecie (a może zwłaszcza na świecie), zjawisko coraz silniejszego ubolewania nad spadającą jakością demokracji, przez wielu badaczy nazywane wprost kryzysem demokracji zachodnich. Jednocześnie od wielu lat, w niespodziewanie wielu miejscach na świecie, obserwujemy rosnące poparcie dla partii populistycznych, w znacznej części także ksenofobicznych i antysystemowych. Skąd ten nagły wysyp populizmu wśród zachodnich, „dojrzałych” demokracji?

Realny czy fikcyjny wybór?

Przed kilku laty odważnie swoje stanowisko w tej kwestii wyraziła belgijska filozofka Chantal Mouffe. Mouffe twierdzi, że kryzys ustabilizowanych demokracji wynika z prostego paradoksu: otóż mamy w nich pluralizm politycznych formacji, nie mając jednak realnego wyboru alternatyw. Wszystkie partie głównego nurtu (starając się działać w myśl strategii catch-all parties) tak bardzo się do siebie upodobniły, że nie są dla siebie alternatywami, a raczej innymi wcieleniami tych samych miałkich haseł, różnymi jedynie w formie. Apogeum tego stopienia się pluralizmu w pluralizm fikcyjny było dla niej ogłoszenie powstania „Trzeciej drogi” przez czołowych europejskich socjaldemokratów, ostatecznie przypieczętowujące hegemonię wolnorynkowych idei gospodarczych na całej scenie.
Jak ma się to do wysypu partii populistycznych w Europie? Otóż Mouffe twierdzi, że poprzez swój sprzeciw wobec mainstreamowej polityki, czy niestosowanie się do „reguł” politycznej poprawności, były one często dla wyborców jedyną realną alternatywą wobec skostniałych partii okopanych w parlamentach. Stąd to na nie sfrustrowani brakiem wyboru obywatele przenosili swoje głosu – tak naprawdę nie głosy poparcia dla ksenofobicznych haseł (a w każdym razie nie zawsze), ale głosy sprzeciwu wobec braku realnej możliwości wyboru.

Kryzys i jego wpływ

Kiedy Chantal Mouffe wygłaszała swoje tezy, nikt nie miał jeszcze przed oczami kryzysu finansowego, który wstrząsnął światową sceną w ciągu ostatnich kilku lat. Kiedy się pojawił, można było przypuszczać, że będzie on w pewnym sensie „rozwiązaniem” problemów wyłożonych wyżej – zwykle to właśnie takie sytuacje antagonizują spory, ujawniają różnice pomiędzy formacjami, a różne partie ostro argumentują na rzecz ich właśnie rozwiązań, przeciwko tym głoszonym przez inne partie. Nic jednak bardziej mylnego – kryzys nie tylko nie wytworzył takich sytuacji, ale wręcz utrwalił w wielu miejscach wcześniejsze konsensusy. Zamiast kłócić się o najlepsze rozwiązania, przerażeni politycy niemal ślepo uwierzyli w „jedyne słuszne rozwiązanie”, i pomijając kilka drobnych wyjątków (do których, mimo ogromnych sprzeciwów opozycji, należała i Polska) wszyscy, niezależnie od tego, którą stronę sceny politycznej reprezentowali, zafundowali swoim gospodarkom wielomiliardowe „pakiety antykryzysowe”. Tym samym obywatele raz jeszcze ujrzeli, że politycy tak „z lewa”, jak i „z prawa” - niczym istotnym się nie różnią.

Skutek?

Skostniałe, a teraz dodatkowo skompromitowane i narażone na gniewy społeczeństw elity polityczne jeszcze bardziej straciły na poparciu. Jednak tym razem skutkiem nie jest już "zwykła" zmiana rządu na opozycyjny. Mamy za to do czynienia z prawdziwym wysypem populistów czy outsiderów politycznych, i to na wręcz masową skalę: We Francji sondaże pokazują ogromny wzrost poparcia dla Marine Le Pen z ultraprawicowego Frontu Narodowego. Na Węgrzech wybory wygrał Viktor Orbán. Ksenofobiczne partie zdobywają ogromne poparcie w Niemczech. W Holandii sukcesy odnosi Geert Wilders z Partii Wolności. Podobnie jest nawet w Danii i Szwecji. W Irlandii czwartą siłą polityczną został Gerry Adams i jego Sinn Féin, dawne polityczne ramię terrorystycznej IRA. W Wielkiej Brytanii po wielu dziesięcioleciach mamy do czynienia z przełomem – rząd tworzy koalicja konserwatystów i liberałów, a system dwupartyjny został przerwany. Na Litwie istotną siłą polityczną po wyborach samorządowych stała się Akcja Wyborcza Polaków na Litwie, z poparciem znacznie wyższym niż wynikałoby to z obecności polaków na tamtym terenie. Nawet w USA, kraju dla wielu „wzorcowo demokratycznym”, jedną z najistotniejszych sił politycznych staje się ultrakonserwatywne skrzydło republikanów – siejąca postrach wśród liberalnych elit wschodniego wybrzeża Tea Party . W pewnym sensie nawet zwycięstwo Obamy można wpisać w ten schemat – jest wprawdzie członkiem partii Demokratycznej, ale przecież pokonał w prawyborach Hillary Clinton, symbol establishmentu w USA, jego hasłem przewodnim była zmiana, a największą siłą – bycie swoistym novum w polityce USA.
Wygląda więc na to, że czarne chmury zbierają się nad zachodnimi demokracjami. I nie pomogą już zaklinania politycznych elit, ani udawanie, że rasistowsko-ksenofobiczne formacje to margines. Czas wreszcie poszukać prawdziwego rozwiązania. Albo, jak zapewne ujęłaby to Chantal Mouffe: czas powrócić do polityki konfliktu i realnego wyboru.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ten wpis czeka na Twój komentarz.