sobota, 2 kwietnia 2011

Dlaczego nie mamy swej ukochanej partii?


Nastał kwiecień, a wraz z nowym miesiącem intensyfikacja działań przedwyborczych wszystkich większych ugrupowań w naszym parlamencie. Właściwie wiadomo już, jakie osoby staną na czele działań sztabów wyborczych i będą odpowiedzialne za prowadzenie kampanii dwóch wiodących partii: w Platformie Obywatelskiej – Małgorzata Kidawa Błońska, w Prawie i Sprawiedliwości natomiast - Adam Lipiński oraz Jacek Kurski

Jednak tym razem to nie podmioty jesiennej rywalizacji wyborczej będą przedmiotem owej analizy, lecz trzecia, najliczniejsza grupa aktorów komunikowania politycznego jakimi jesteśmy my – wyborcy.

W każdych sondażach przedwyborczych, bez względu na ich źródło, liczną grupę stanowią wyborcy niezdecydowani, którzy albo swoją decyzję przy urnie podejmują w sposób emocjonalny, albo w imię przekonań lub sprzeciwu korzystają z zapisu, iż głosowanie nie jest obowiązkowe i pozostają w domu. Warto postawić sobie zatem pytanie, dlaczego elektorat o który tak zabiegają wszyscy kandydaci nie ma swej tytułowej ukochanej partii.

Dlaczego?

Wyjaśnień na to wydaje się być kilka:

Zjawisko konwergencji politycznej , czyli zbliżania się programowo do centrum wszystkich ugrupowań powoduje, iż nie mamy już tak wyraźnych jak dawniej podziałów sceny politycznej (podziałów oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu). Potencjalny wyborca widzi zatem, iż poszczególne partie w gruncie rzeczy prezentują w niektórych kwestiach podobne lub takie same stanowiska. A skoro większość jest podobna, ogranicza to znacznie samookreślenie wyborcy jako zwolennika konkretnej partii.

Po drugie warto pamiętać, iż wybory nie zawsze są wyborami ideowymi, lecz istotna jest również skuteczność w działaniu. I tutaj swe miejsce doskonale odnajduje marketing polityczny oraz szeroko rozumiane zabiegi socjotechniczne. Kampanie wyborcze coraz bardziej zmierzają w stronę porzucenia merytoryki na rzecz wizerunku i wzbudzania emocji. Dlaczego? Bo jak się okazuje jest to bardziej korzystne i skuteczne. W takich warunkach, gdzie właściwie na każdym kroku jesteśmy obsypywani coraz to wymyślniejszymi spotami, plakatami i innymi formami dotarcia do wyborcy coraz ciężej przychodzi nam – jako wyborcy niezdecydowanemu – określenie sympatii do jednej tylko partii, na którą zdecydujemy się zawsze oddawać głos w kolejnych wyborach. Wychodzimy więc z założenia – niech się wykażą, zaprezentują na co ich stać i wtedy zagłosuję na tego, kto mnie bardziej przekona, kto zaimponuje mi w większym stopniu niż inni swymi poczynaniami.

I wreszcie trzeci argument – obawa, że mimo naszej szczerej sympatii do jednego ugrupowania, głos oddany na nich będzie zmarnowany, gdyż i tak nie mają realnej szansy na władzę lub uzyskanie większości. Porzucamy wtedy nasze zamiłowania i postanawiamy głosować negatywnie, na zasadzie, każdy inny, byle nie ten.


Co dalej?


Wyjaśnień na ten temat można mnożyć jeszcze długo. Jednak niewątpliwym jest fakt, iż sytuacja, w której tak znaczny odsetek społeczeństwa nie ma jednoznacznie zdeklarowanego poparcia dla konkretnego ugrupowania powoduje, iż cały system demokratyczny traci na stabilizacji (w kontekście racjonalnego podejmowania decyzji mających wpływ na jego wygląd i funkcjonowanie).

Czy zatem możliwe jest w ogóle posiadanie swej ukochanej partii? Podsumowaniem niech będą słowa znanego specjalisty od marketingu politycznego Eryka Mistewicza, który w książce „ Polaków rozmowy o polityce” także zauważa , iż :

Polityka stała się sztuką znajdowania ludzi, odczytywania ich zainteresowań, wsłuchiwania się w ich głos, zatrzymywania ich uwagi. W świecie bombardującej nas zewsząd informacji, swoistego molestowania medialnego, wcale nie jest to łatwe”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ten wpis czeka na Twój komentarz.