sobota, 9 kwietnia 2011

Upraszczajmy i bratajmy się!


Krzycz, może ktoś Cię usłyszy!

Politycy doskonale wiedzą, że są nieustannie obecni w życiu zwykłych ludzi przez szklane ekrany i łamy prasowe, ale raczej w tym sensie, że ich widać i słychać, niż są w stanie coś istotnego powiedzieć. Mogą wznosić okrzyki, skandować slogany, robić miny, wykrzykiwać obelgi i insynuacje, ale nic z tego pozytywnego nie wynika. Można zastanowić się w tym momencie, czy nie jest aby tak, że sensowne treści przez media do ludzi się nie przebijają, bo są zbyt skomplikowane, żeby je wyskandować, oraz zbyt złożone by wtłoczyć je do głów elektoratu przez specjalnie wyznaczone kilkanaście sekund. Przypomina to trochę konstrukcję politycznego spektaklu, w którym forma zaczyna dominować nad treścią. W spektaklu tym najpierw zdobywa się władzę, a później się ją jakoś sprawuje. Postaciami polityki stali się spin doktorzy i specjaliści marketingu politycznego.

Rzeczywistość jednak, upomina się o swoje, nie można bujać w obłokach wiecznego obniżania podatków, należy je urealnić, należy precyzyjnie planować reformy i szukać oszczędności. Jednak, by cała tocząca się dyskusja wokół tak istotnych politycznych spraw mogła choć odrobinę zakiełkować w głowach odbiorców, trzeba szukać nowych niuansów publicznej wypowiedzi, ale nie ma wtedy pewności, że zasadnicze znaczenie sensowności po prostu nam nie umknie. Przykładem może być tutaj telewizyjna debata Jacka Rostowskiego i Leszka Balcerowicza. Żadna ze stron nie przyjęła i nawet porządnie nie skomentowała argumentów drugiej, poza tym, obaj panowie tak naprawdę powtarzali to, co twierdzili już od dawna. A co zapamiętała z tego spektaklu opinia publiczna? Spór o to, czy Jacek Rostowski mógł zwracać się do Leszka Balcerowicza po imieniu.

Polityk szary człowiek?

Polityk rozpatrywany może być w dwóch kontekstach – jako wyniosły i poważny (bądź szczególnie niepoważny) przedstawiciel państwa, lub jako miły, dobry, uczynny pan lub pani, człowiek jak każdy z nas. Szczególnie jest to widoczne w kolorowych pismach i tabloidach, a co gorsza politycy sami bardzo często decydują się na taki sposób kreowania swojego wizerunku. Żelazne punkty takich materiałów to dzieci, wnuki, chrzty, komunie, czy nawet wyrzynające się zęby i śmierci w rodzinie. W wersji wyniosłej, politycy zazwyczaj są lansowani na potwory bez sumienia, zabierający ludziom ich pieniądze, nie rozumiejący w ogóle potrzeb zwykłego szarego obywatela. Tym sposobem tworzy się, choć wynikająca z prawdziwego życia, nierealna rzeczywistość, gdzie wizerunek polityka, przy udziale ich samych i mediów, nie tworzy spójnej całości.

Politycy za wszelką cenę starają się, zwłaszcza w szczególnych okresach wyborczych, skracać dystans między światem polityki, a światem ludzi – odbiorców. Co ciekawe, często robią to nieporadnie, a ich chęci przełożone na działanie wypada nieco sztywnie i nienaturalnie. Zapewne nie trzeba w tym miejscu przypominać słynnej już gafy z Biedronką Jarosława Kaczyńskiego. Takie bratanie się z ludem ma służyć pokazaniu innej twarzy czy wzbudzeniu współczucia, ale jednocześnie istnieje pewna niepisana zasada by nie robić czegoś, czego się normalnie nigdy nie robiło, ponieważ istnieje ryzyko najzwyklejszego szyderstwa ze strony publiczności.

Czy spoufalanie się z ludźmi przynosi wymierne efekty, żeby nie powiedzieć korzyści?

Odpowiedź brzmi: i tak i nie. Tak, ponieważ, choć ludzie zdają sobie doskonale sprawę ze sztuczności owych wysiłków polityków i tak je „kupują”. Nie, bo udawana swojskość jest niesamowicie powierzchowna i nie wiadomo do samego końca, czy ludzka strona polityki jest do czegokolwiek potrzebna. Elektorat ma dzięki temu możliwość obserwowania „swojego” polityka kiedy ten szuka taniego poklasku – nie jest to zbyt chwalebna sytuacja. Jednakże, wszystko zależy od kontekstu – jak Cię widzą tak Cię piszą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ten wpis czeka na Twój komentarz.