niedziela, 1 maja 2011

150. rocznica wojny secesyjnej





Wojny secesyjnej nie dało się uniknąć, konflikt narastał i zmierzał do nieuchronnego starcia. Przewidział już ją ćwierć wieku wcześniej Alexis de Tocqueville pisząc, że Amerykę czeka "najstraszliwsza z wojen domowych". Ojcowie zalożyciele, choć sami posiadali niewolników, jak Thomas Jefferson, mieli świadomość zła. Tak jak późniejsi przywódcy, którzy zniesieniem niewolnictwa próbowali warunkować przyjęcie do Unii na prawach stanów nowych terytoriów, jak Missouri i Kansas. Było ono jednak podstawą gospodarki USA, kraju wówczas rolniczego, szczególnie na południu, gdzie na plantacjach bawełny, trzciny cukrowej i tytoniu pracowało prawie 90 proc. niewolników. Wysoki ceny tych produktów zapewniały właścicielom plantacji ogromne dochody.

Zniewolenie Murzynów, uzasadniane wyzszością białej rasy, sankcjonowała konstytucja, która uznawała niewolników za trzy piate osoby, zabraniała uwalniania zbiegłych Murzynów i nakazywala ich zwrot właścicielom "na żądanie". Zmiana konstytucji wymagała dwóch trzecich głosów w Kongresie i zatwierdzenia przez trzy czwarte stanów. Tym czasem do wojny liczba stanów wolnych odpowiadała mniej wiecej liczbie niewolniczych. Dlatego pokojowa likwidacja niewolnictwa nie wchodziła w grę.

Pamięć o wojnie secesyjnej długo pielęgnowano w duchu i zakłamywano prawdę historyczną polityki pojednania. W 1913 r., na uroczystościach 50 rocznicy bitwy pod Gettysburgiem, prezydent Woodrow Wilson ani słowem nie wspomniał o niewolnictwie. W dwa lata później na ekranach ukazał sie film D.W. Griffitha "Narodziny narodu", w którym wyzwolonych Murzynów w okresie Odbudowy ukazano jako podludzi i brutali z przyjemnością dręczących białych, dopiero ludzie w białych kapturach ratują ich z opresji. "Przeminęło z wiatrem", według powieści Margaret Mitchell, przedstawiało czasy przed wojną, w których nie istniał żaden problem dotyczący konfliktów na tle rasowym pod rządami rycerskich arystokratów-plantatorów. Film ten utrwalił nostalgiczny obraz walki konfederatów jako romantycznego czynu w szlachetnej, choć przegranej sprawie. Wizerunek ten był utrwalany nawet przez czołowych historyków pierwszej połowy stulecia. Przestał istnieć dopiero w latach 60., kiedy czarni wywalczyli równe prawa.

Według badań Pew Research Center, 56 proc. Amerykanów uważa, że tamta odległa wojna o niewolnictwie ma znaczenie dla obecnego zycia publicznego. Tymczasem 150 rocznicę obchodzi się tylko na szczeblu stanowym, gdzie przedstawiane są widowiska-rekonstrukcje sławnych bitew. Rząd federalny o niej milczy-nie powołano centralnej komisji obchodów jak w stulecie w 1961r. Można podejrzewać, że chodzi o niewywoływanie duchów przeszłości. Ale są one wciąż obecne.

Z badań opinii publicznej wynika, że po 150 latach Amerykanie wciaż niechętnie przyznają , że problem niewolnictwa był główną przyczyną wojny secesyjnej-uważa tak 38 proc. społeczeństwa, 48 proc. jest zdania, że chodziło przede wszystkim o "suwerenne prawa stanów do wyboru własnego sposobu życia". Tę ostatnia opinię, odbicie fałszywego obrazu wojny, wyraża aż dwie trzecie białych Amerykanów i jest ona dużo bardziej rozpowzechniona na południu niz na północy kraju.

Wojna secesyjna nadal dzieli Amerykę. Jej pamięć wciąż jest wybiórcza, ponieważ-jak napisał w dzienniku "New York Times" Edward Ball-rzetelny rozrachunek z nią "wymaga zaakceptowania, że mamy tragiczną historię, na którą musimy stale nakładać maskę nadziei".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ten wpis czeka na Twój komentarz.