piątek, 27 maja 2011

O wolności słowa i krytyce słów kilka, cz.1.

O wolności słowa i krytyce słów kilka, cz.1.


W kontekście akcji ABW i zatrzymania autora strony www.AntyKomor.pl, ponownie do debaty publicznej powrócił temat wolności słowa i jej granic. Co to tego, że ta wolność ma granice nie ma żadnych wątpliwości. W poniższym artykule opiszę kwestię prawa do krytyki oraz przypomnę sytuacje z ostatnich lat, które dzieliły opinię publiczną w tym temacie.


Temat wolności słowa powraca niczym bumerang przy okazji rożnych wydarzeń i zachowań polityków, dziennikarzy czy zwykłych obywateli. W ostatniej dekadzie, właściwie od transformacji 1989 roku, ten temat nie traci na znaczeniu i wciąż zadawane jest pytanie: jak daleko sięgają granice wolności słowa? Wydawać by się mogło, że po okresie cenzury zachłysnęliśmy się tą wolnością i nie wiemy co z nią zrobić. W kontekście wolności słowa, ważnym zagadnieniem jest krytyka, której na podanej stronie była poddawana głowa państwa.


Krytykować można każdego, ale...


Przepisy prawa, ustawy czy kodeksy dziennikarskie wyraźnie mówią, że każdy ma prawo do krytyki, jednak musi być ona obiektywna, poparta przykładami i co najważniejsze, osoba krytykowana ma prawo do obrony i odpowiedzi na stawiane jej zarzuty.

Ta zasada dotyczy także osób sprawujących najważniejsze funkcje w państwie, w tym premiera
i prezydenta. Jako obywatele, wyborcy mamy prawo, a nawet obowiązek oceniać dokonania osób, którym poprzez wybory powierzyliśmy kuratelę nad nami samymi i państwem. A te osoby, parlamentarzyści, radni, włodarze miast muszą się liczyć z możliwością, że nie zawsze będą one pochlebne i optymistyczne.

Oczywiście każda krytyka także ma swoje granice. Wyrażając swoje zdanie musimy pamiętać
o tym, że nie możemy nikogo przy tym obrazić oraz że dokonujemy rozliczenia konkretnych działań, ilości zrealizowanych projektów a nie samej osoby. Krytyka musi być obiektywna, nie można kierować się osobistymi uprzedzeniami i prywatnym interesem.


...uważaj kogo i gdzie krytykujesz

Przypadek ze stroną internetową poświęconą Bronisławowi Komorowskiemu po raz kolejny pokazuje ułomność prawa, przepisów i przerostu ambicji co poniektórych polskich urzędników.

W sieci znajdziemy wiele stron, blogów, forów w których kipi krytyką i niechęcią do naszego prezydenta. Czy to oznacza, że funkcjonariusze mają zatrzymywać wszystkich piszących? Administratorów? Oczywiście internet daje poczucie anonimowości i bezkarności, ale nie oszukujmy się. Dla służb nie jest problemem ustalenie IP naszego komputera, adresu i pozostałych danych.

Poprzednicy obecnego prezydenta także mieli swoich zwolenników i przeciwników. W latach prezydencji Lecha Kaczyńskiego głośno było o bezrobotnym, który całe dnie spędzał przed monitorem komputera wyszukując w artykułach oraz wypowiedziach internautów negatywnych komentarzy pod jego adresem i próbując ustalić na własną rękę ich personalia.

A może sprawa Roberta Frycza pokazuje brak odporności na niepochlebne słowa skierowane właśnie przeciw władzy? Ten trop nie wydaje się właściwym, gdyż bohater felernej strony był zaskoczony interwencją ABW. Myślę, że prezydent Komorowski doskonale zdaje sobie sprawę
z tego, iż nie cały naród go popiera oraz ze jest cała rzesza osób skrzętnie wyliczających wszelkie jego wpadki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ten wpis czeka na Twój komentarz.