70 biało-czerwonych flag wetkniętych w psie kupy
Mam nadzieję, że po podtytule wiadomo czyją głośną aferę zaraz przytoczę. Mianowicie Kuba wojewódzki w marcu 2006 roku, do swojego programu zaprosił Marka Raczkowskiego. Artysta zyskał rozgłos dwa lata wcześniej, kiedy to wraz z Jerzym Urbanem był gościem Radia TOK FM. Podczas audycji na temat granicy wolności satyry Raczkowski powiedział, że razem z koleżanką wetknął „70 malutkich biało-czerwonych flag w psie kupy na trawnikach w Warszawie". Wypowiedź wywołała skandal zakończony złożeniem w prokuraturze oskarżenia o znieważenie flagi państwowej. Po paru dniach Raczkowski zaprzeczył, by w rzeczywistości wtykał flagi narodowe w psie odchody. Po przeprowadzeniu dochodzenia sprawa została umorzona. Jednak niespodziewanie temat powrócił w programie Kuby Wojewódzkiego 25 marca 2008 roku.
W trakcie programu podczas rozmowy na temat opisanych wydarzeń, prowadzący zapytał Macieja Raczkowskiego czy miałby odwagę zrobić to ponownie.
Kiedy artysta potwierdził, Wojewódzki wyciągnął psie odchody i wraz z aktorem Krzysztofem Stelmaszykiem wetknęli w nich biało- czerwone flagi. Zdaniem autorów „happeningu” - był to powtórny protest przeciwko wyglądowi polskich ulic, parków i skwerów. W odpowiedzi na zajście Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji nałożyła na stację TVN karę finansową oraz stwierdziła, że w ten sposób został naruszony zakaz działań sprzecznych z prawem, z polską racją stanu oraz szerzenia postaw i poglądów sprzecznych z moralnością i dobrem społecznym. Twierdzono, że zbezczeszczono flagę, symbol narodowy i przekracza to wszelkie granice wolności wypowiedzi.
W sprawę byli zaangażowani dziennikarze i artyści, którzy broniąc się twierdzili, że to była satyra a ta może więcej.
Robert Węgrzyn, który na lesbijki by sobie popatrzył
Wydawać by się mogło, że politycy wiedzą jakie rzeczy można mówić publicznie a co należy przemilczeć. Jednak przykład opolskiego posła, Roberta Węgrzyna, pokazuje że jedną wypowiedzią można przekreślić swój dorobek polityczny i partyjną przyszłość. A wszystko przez jedno, niefortunne zdanie.
Węgrzyn w rozmowie z dziennikarzem TVN24 zacytował żart byłego ministra Andrzeja Czumy, który na pytanie posła z Kędzierzyna-Koźla
o stosunek do legalizacji związków homoseksualnych miał odpowiedzieć: -Z gejami dajmy sobie spokój, ale na lesbijki bym popatrzył.
Te słowa natychmiast trafiły na antenę
i rozpoczęła się debata o tym, co posłowi wypada, ile może powiedzieć i gdzie w jego przypadku jest
granica wolności wypowiedzi. W tym przypadku na swoboda zadziałała na niekorzyść parlamentarzysty, gdyż został wyrzucony z klubu parlamentarnego, władz partii oraz nie został dopuszczony na listę wyborczą. Błyskotliwa kariera, którą przyniosła Węgrzynowi praca
w Komisji ds. Nacisku została przekreślona brakiem wyczucia czasu, miejsca i odbiorców.
Gdyby na temat lesbijek wypowiedział się Kuba Wojewódzki, być może na nikim nie zrobiło by to wrażenia, w końcu już nie tak szokujące rzeczy mówił i robił. I odwrotnie, wtykanie polskich flag w psie kupy, także nie uszłoby na sucho Robertowi Węgrzynowi.
Te dwa przykłady pokazują, jak bardzo wolność słowa zależy od tego kim jesteśmy, jaką pełnimy rolę w społeczeństwie oraz kontekstu jakim to mówimy. W końcu co wolno wojewodzie, to nie tobie....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Ten wpis czeka na Twój komentarz.