czwartek, 26 maja 2011
Wybiórczy humanitaryzm
Od początku roku media masowe wytrwale informują nas o protestach antyrządowych w kolejnych państwach arabskich. Oglądamy dramatyczne zdjęcia z kolejnych stolic, gdzie biedni, ale waleczni protestujący, ostatkiem sił walczą o obalenie tyrana. Gdy lokalny tyran i despota odważy się nie ustąpić z urzędu, przepojone ideałami demokratycznymi, państwa zachodnie mogą go w pewnych przypadkach, przekonać do tego siłą za pomocą tzw. interwencji humanitarnej.
Kto może dostąpić zaszczytu interwencji humanitarnej?
Żeby do interwencji humanitarnej doszło musi być spełnionych kilka warunków. Od czasów wojen kolonialnych o przyprawy wiele się w tej materii nie zmieniło. W państwie w którym dochodzi do interwencji muszą być jakieś surowce. Libia jak wiadomo takie surowce ma. Może ilość wydobywanej ropy w porównaniu do np. Iraku jest skromna, ale z drugiej strony jest ona znaczącym procentem w bilansie energetycznym np. Włoch.
Oprócz surowców ważne jest też położenie geograficzne. Libia jest idealnie położona, nad morzem, blisko baz amerykańskich i blisko Europy. Dlatego też szereg państw przy aplauzie i radości mediów zaczął egzekwować ustanowiony przez ONZ zakaz lotów, który w toku działań dziwnym trafem uległ przekształceniu w atak na wszystko co stanowi zagrożenie dla rebeliantów.
„Głębokie zaniepokojenie”
Tak się składa, że Libia nie była jedynym państwem, w którym doszło do niezwykle krwawych starć z protestującymi. Do podobnych zamieszek doszło w Bahrajnie. Ale tam władza może spać spokojnie. Kilkanaście kilometrów od siedziby króla stacjonuje amerykańska flota, a władca pozostaje w dobrych stosunkach z USA. W związku z tym amerykańska administracja wyraziła tylko zwyczajowe „głębokie zaniepokojenie” cierpieniem ludności Bahrajnu. Żołnierze USA spokojnie sobie siedzieli w swoich bazach.
W historii sporo mamy przypadków, gdy tam gdzie dochodziło do krwawych starć i wojen mocarstwa demokratyczne nie robiły nic. Przykłady Ruandy i Burundi pokazują, że pecha mają ci co nie mają żadnych surowców bądź są położeni z dala od szlaków komunikacyjnych. Na pomoc nie mogą liczyć ci co są rządzeni przez przyjaciół Stanów Zjednoczonych. Ale też co pokazuje przykład byłego prezydenta Egiptu Hosniego Mubaraka, łaska pana na pstrym koniu jeździ. Amerykanie przyjaciół zmieniają jak rękawiczki. Najwięksi despoci, póki żyją w zgodzie z odpowiednimi mocarstwami, nie mają się co obawiać eksportu demokracji.
Hipokryzja na szczytach
Obecnie na świecie istnieje sporo niedemokratycznych reżimów, które łamią prawa uznawane w naszym kręgu cywilizacyjnym za podstawowe. Codziennie gdzieś na świecie dochodzi do represji i więzienia niepokornych. Niesprawiedliwości jest wiele. Tymczasem państwa, które tak chętnie posługują się wzniosłymi hasłami o humanitarnych interwencjach, często prowadzą ożywioną wymianę handlową z lokalnymi tyranami. Nie jest żadną tajemnicą, że zakłady zbrojeniowe państw demokratycznych chętnie sprzedają broń skrwawionym reżimom, jeśli tylko odpowiednio zapłacą. O tym, że źle się żyje społecznościom tych państw przypominają sobie dopiero wtedy gdy zbrojne wtargnięcie państw demokratycznych może zwiększyć zasoby ropy albo innych surowców.
Dochodzi wtedy do interwencji humanitarnej, o której ze szczerym podnieceniem i radością w głosie, może nas poinformować redaktor Kraśko, wraz z innymi kolegami z branży.
Kategorie:
hipokryzja,
interwencja humanitarna,
protesty
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Ten wpis czeka na Twój komentarz.