Radosław Sikorski, niczym jeden z nowoczesnych śmigłowców bojowych produkowanych przez amerykańską firmę Sikorsky Aircraft Corporation, także rusza na front. Nie jest to walka z Al-Kaidą, talibami czy Kaddafim: Sikorski wypowiedział wojnę chamstwu, obraźliwym komentarzom, rasizmowi, antysemityzmowi i wulgarności, które w internecie od dłuższego czasu nie tylko są zupełnie bezkarne, ale wręcz mają się świetnie (smaczku dodaje fakt, że firma Sikorsky została w USA założona przez rosyjskiego emigranta o polskich korzeniach – całkiem interesująco koresponduje to z treścią niektórych internetowych wpisów na temat Radka Sikorskiego, których treść cytował on w swoim ostatnim występie w "Kropce nad i" Moniki Olejnik).
Nie sposób nie przyznać racji Sikorskiemu, że to, co dzieje się w internecie przekracza granice dobrego smaku, a często także granice prawa. Zresztą kilka tygodni temu „Wprost” poświęcił artykuł sprawie inwektyw internetowych. Mieliśmy też już w kraju „precedensy”, jeżeli chodzi o nagonki, które doprowadziły do poważnych załamań osoby, będące obiektami drwin. Szczególnie pamiętny jest przykład Doroty Świeniewicz, jednej z siatkarskich „złotek”. W 2005 roku została ona uznana za najlepszą siatkarkę Starego Kontynentu, kilka lat później przeżywała znaczący spadek formy. Przypłaciła go miażdżącą krytyką internautów, która rozbiła ją do tego stopnia, że w 2009 roku ogłosiła zakończenie reprezentacyjnej kariery, co forumowicze szybko skomentowali: „Skoro była tak słaba psychicznie, to ewidentnie nie nadawała się do sportu i mediów. Dobrze, że odeszła”.
Politycy w przytłaczającej większości są dosyć odporni na wszelkiego typu wyzwiska i zwykle nie podnoszą krzyku. To zdaje się tylko ośmielać internautów do coraz bardziej zaciekłych komentarzy, będących zresztą pokłosiem także coraz ostrzejszego języka w polityce. Problem jednak powstaje, kiedy zastanowimy się, czy to, że coś komuś nie przeszkadza (albo przynajmniej – nie mamy informacji, że przeszkadza) może być wyznacznikiem ścigania i karania przez odpowiednie organy. Z jednej strony faktem jest, że w pewnych przypadkach trudno ustalić granicę między krytyką (na którą narażone zawsze osoby publiczne – ten aspekt podkreśla wiele osób argumentami „skoro taki wrażliwy, to nie powinien być w polityce”), a obrazą i łamaniem prawa. Z drugiej jednak strony nawet fakt, że ktoś nie reaguje na inwektywy i antysemickie czy rasistowskie komentarze pod własnym adresem, nie powinien być żadnym usprawiedliwieniem.
Dosyć interesujący jest tutaj moment tej wojny – pomijając oczywisty aspekt kampanijno-marketingowy, cała rzecz dzieje się jednak dość krótko nie tylko w podobnym czasie co inna wojna gabinetu Tuska – z „kibolami” – ale też zaledwie kilka tygodni po konflikcie rządu z internautami, którzy oprotestowali jedną z rządowych ustaw jako ustawę kneblującą wolność słowa w internecie. Mogłoby się wydawać, że po tej „wpadce” rząd internet zostawi w spokoju. Tymczasem nastąpiło co innego. Co więcej – nie tylko batalia się rozpoczęła, ale też tym razem działania Sikorskiego zjednały sobie przychylność przytłaczającej większości publicystów i komentatorów. Za zmianami jest też większość opinii publicznej, a działania min. Sikorskiego przynoszą pierwsze efekty – niektóre z dużych mediów (na czele z „Faktem”) czasowo zamknęły swoje fora internetowe. Być może też skok notowań PO (póki co – nie wiadomo czy chwilowy) częściowo jest wynikiem tej wojny Sikorskiego, nie tylko walki z kibolami.
Tak czy siak – Sikorski uruchomił (po raz kolejny) pewną debatę, na temat tego, co wolno polskiemu internaucie, i na ile anonimowy i bezkarny powinien on być. A minister nie ma najwyraźniej najmniejszego zamiaru ustępować z raz obranej drogi – zapowiada się więc na długą i interesującą batalię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Ten wpis czeka na Twój komentarz.