Każdego roku 1 czerwca już tradycyjnie jest obchodzony Dzień Dziecka. Dzień ten, choć może kojarzyć się z beztroską dzieciństwa, przyjemnościami, słodyczami i krzykami rozbawionych dzieci, mi kojarzy się z czymś jeszcze. Jest do dla mnie czas, kiedy z wzmożoną siłą pamiętam także o tym, iż dzieci to smaczny kąsek dla przedsiębiorców. Celem przedsiębiorcy jest wykreowanie klienta. W USA, mniej więcej w połowie ubiegłego wieku, rozpoczęto na wielką skalę kreowanie nowej kategorii klientów – dzieci. A dziś globalny rynek towarów i usług dla dzieci jest wart ok. 500 miliardów dolarów rocznie, w Polsce jest to kwota rzędu 17 miliardów złotych, na pocieszenie mogę dodać, że liczby te stale rosną.
Wraz ze wzrostem poziomu zamożności rośnie liczba rodziców, którzy oprócz zaspokojenia podstawowych potrzeb swoich dzieci fundują im najdziwniejsze rodzaje rozrywki, nie zważając przy tym na cenę. A co gorsza, rodzice są w stanie zaakceptować coraz bardziej, ponadstandardowe ceny towarów i usług dla swoich pociech w zamian za ponadprzeciętną jakość obsługi i unikatową ofertę. Czyżby w ten sposób chcą zrealizować swoje marzenia o beztroskim dzieciństwie?
Jak pisze w Benjamin Barber swojej książce Skonsumowani. Jak rynek psuje dzieci, infantylizuje dorosłych i połyka obywatela: „Marketerzy na całym świecie podejmują delikatne zadanie wprowadzania dzieci w rolę dorosłych konsumentów, nie pozwalając im przy tym wyrzec się dziecinnych gustów”. Nic więc dziwnego, że nakłady na reklamę dla dzieci rosły w latach 90 –tych i stale rosną. Dzieci to najmniej wyrafinowani konsumenci, mają najmniej, a chcą najwięcej, dlatego łatwo je zwieść. Rodzice natomiast, be spełnić marzenia, a często jedynie zachcianki swoich dzieci, decydują się na wyciągnięcie z portfela często nie małej sumy, by ich potomek miał jak najlepsze warunki do życia i startu w przyszłości.
Choć mogłoby to się to wydawać nieprawdopodobne, a jak dla mnie przerażające, to już 9-letniej dziewczynce wstrzykuje się botoks i depiluje miejsca intymne, po to by wygrała konkurs „Małej Miss”, a to z kolei po to, by w przyszłości dziewczynka miała większe szanse na zostanie sławną modelką, aktorką, czy piosenkarką. Ten etos marketingu wkrada się także do polityki, której język przypomina ideologię skoncentrowaną na prywatyzacji, narcyzmie i interesach. Dzieci w tej ideologii, niezdolne jeszcze do uniezależnienia się czy samoobrony, są celem samym w sobie, ich szczęście i dobrostan jest głównym elementem dobra publicznego. W tym ujęciu konsumpcyjny kapitalizm, zakłada szlachetnie, że z dzieci należy uczynić konsumentów „pełną gębą”. Dzieci chcą być dorosłe, dlatego należy zadbać by już w wieku dziecięcym zachowywały się jak „dojrzali” konsumenci, a w przyszłości łatwiej będzie uczynić z nich takich konsumentów jakich oczekuje rynek. Jest to o tyle proste zadanie, o ile, jak mówi Barber, ich rodzice ulegną infantylizacji, czyli staną się bardziej dziećmi niż dorosłymi. I tak jak dzieci pragną stać się dorosłe, tak dorośli za wszelką cenę chcą zachować swoją młodość i wyrażać się poprzez bardziej dziecinne symbole.
Wróćmy zatem do wspomnianej na początku idei Dnia Dziecka. Chciałabym by ten dzień kojarzył się jednak z prawdziwym dzieciństwem. Każde dzieciństwo ma swoje uroki, smaki, każdy ma swoje wspomnienia z nim związane. Jednak w ten dzień ręce i tak najbardziej będą zacierać ci, którzy chcą jak najwięcej zarobić na uśmiechach małych dzieci, ale nic w tym dziwnego skoro muszą oni przetrwać w erze konsumpcjonizmu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Ten wpis czeka na Twój komentarz.