piątek, 13 kwietnia 2012

Niejasne przyczyny katastrofy

Natknąłem się ostatnio na artykuł wydany 5 IV w "Naszym Dzienniku" pt "Centropłat pęka nad ziemią". Wypowiada się w nim dr inż. Grzegorz Szuladziński, który wyniki swoich badań dotyczących katastrofy smoleńskiej przeciwstawia ustaleniom rosyjskiego MAK i komisji Jerzego Millera.

Szuladziński od 32 lat prowadzi w Australii firmę Analitycal Service zajmującą się analizami procesów zniszczeń i rozpadów konstrukcji, symulacją wyburzeń i wybuchów. Raport dotyczący katastrofy smoleńskiej jest jego 456. projektem. Do jego klientów należą najwięksi inwestorzy branży budowlanej, transportu i energetyki w USA i Australii, a także instytucje wojskowe. Trzeba więc przyznać że Szuladziński ma ogromne doświadczenie i siłą rzeczy jest autorytetem w swojej branży.

W swoim raporcie zwraca on uwagę na wyjątkowo rozległe zniszczenia i rozrzut części samolotu na dużym obszarze. Jest to niespotykane przy tego typów katastrofach. Szuladziński wyjaśnia, że skrzydła Tu-154M  nie są oddzielnymi częściami, ale jedną konstrukcją krzyżująca się z kadłubem, tworzącą tzw. centropłat, którego środkowa część jest jednym z najbardziej wytrzymałych elementów samolotu. Zazwyczaj podczas katastrof ulega ona najmniejszym zniszczeniom, jednak w Smoleńsku było inaczej. Według inżyniera z Australii mechaniczne uderzenie po częściowym wyhamowaniu przez drzewa i grunt nie powinno spowodować aż tak dużej dezintegracji konstrukcji.


 
 http://wpolityce.pl/site_media/media/cache/92/e6/92e6559b7db54f6e28770ecd3d03478f.jpg


Szuladziński podaje przykład podobnej katastrofy airbusa A320 w 1988 roku. Samolot lądował w lesie kosząc drzewa, był wybuch i pożar. Spośród 136 osób na pokładzie zginęło trzy. Według inżyniera, gdyby przyjąć dotychczasowe ustalenia w sprawie katastrofy smoleńskiej to nie wszyscy pasażerowie Tupolewa by zginęli. Szuladziński uważa, że setki drobnych szczątków Tu-154M to po prostu odłamki. A gdzie odłamki tam musi być wybuch. Na zdjęciach z miejsca katastrofy dostrzegł też niewytłumaczalne wygięcia blachy konstrukcji samolotu. Jest to niezgodne ze znaną doświadczeniu i nauce mechaniką zniszczenia konstrukcji w wyniku zderzenia z przeszkodą, natomiast występuje w wyniku eksplozji od wewnątrz. Na wybuch wskazuje też charakter pożaru, który miał miejsce tylko w niektórych częściach samolotu oraz zarejestrowane nagłe przyśpieszenia pionowe.

Australijski zespół stwierdził także, iż nie cały samolot spadł na ziemię w pozycji "na grzbiecie" jak podają MAK i komisja Millera. Według nich przednia część samolotu upadła normalnie. Stąd wniosek że kadłub musiał być rozdzielny na dwie części jeszcze przed zderzeniem z ziemią. Szuladziński twierdzi, że doszło do eksplozji, która nastąpiła w skrzydle. To ona spowodowała oderwanie końcówki lewego skrzydła a następnie naderwanie jego połączenia z kadłubem. Według naukowca to w tym momencie słychać w kabinie przekleństwo, a zaraz potem nieokreślone krzyki. "Były powody do strachu pasażerów. Mocny wstrząs i nagły przechył" - wyjaśnia Szuladziński.

Pojawia się jednak pytanie o słyszalność wybuchu. Według Szuladzińskiego eksplozja nie musiała być wcale słyszana na zewnątrz, ponieważ nastąpiła ona wewnątrz samolotu, a dopiero w jej efekcie doszło do rozprucia konstrukcji. Pasażerom w wyniku wybuchu pękły by natomiast błony bębenkowe co wykazała by sekcja zwłok. Oczywiście, gdyby zostały zbadane..

Szuladziński zbadał także możliwość złamania i oderwania skrzydła przez rosnącą brzozę. Według niego typowe zderzenie dwóch smukłych obiektów "na krzyż" kończy się złamaniem lub ścięciem tylko jednego z nich. Jest niewielka szansa, by obydwa były kompletnie złamane. Oznacza to że jeżeli drzewo zostało ścięto, to skrzydło powinno ocaleć.

Zespół z Australii uważa, że z taką ilością drobnych, rozrzuconych części mielibyśmy do czynienia także wtedy, gdyby samolot uderzył z bardzo duża prędkością w betonowy mur. W Smoleńsku niczego takiego nie było. Według nich musiał to być wybuch. Szuladziński odrzuca jednak możliwość eksplozji w wyniku zapłonu paliwa, ponieważ charakter zniszczeń nie pozwala na taką hipotezę. Inżynier uważa że musiałby to być materiał stały w rodzaju dynamitu, i to zaliczający się do wysokoenergetycznych.

Szuladziński sugeruje analizy chemiczne i metalurgiczne szczątków Tupolewa. Jest z tym jednak problem, ponieważ Rosjanie nie chcą nam zwrócić zniszczonej maszyny. Jakby tego było mało w  ostatnim dniach czasie umyli oni wrak. Czyżby chcieli ukryć jakieś ślady?

Przyznam szczerze że zaczynam mieć coraz więcej wątpliwości co do przyczyny tej tragedii. Cała ta sprawa wydaje się być coraz mniej jasna.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ten wpis czeka na Twój komentarz.