Nie wszystko złoto, co się świeci.
Medal ma jednak także drugą, ciemniejszą stronę. Nie od dziś mówi się o SLD, że jest partią ze stabilnym, „betonowym” elektoratem, który jest z nimi od zawsze. Sęk w tym, że elektorat ten jest raczej przywiązany do „starego SLD”, tego z czasów Kwaśniewskiego, Cimoszewicza czy Millera, nie jest też najmłodszy wiekiem, a zbyt uparte odcinanie się od „pozostałości po PZPR” na lewicy zmniejszyć może poparcie nie aż tak małej grupy tych, którzy wciąż mają w sobie nostalgię za czasami PRL-u, osób „przegranych” z czasów transformacji. A SLD nie powinno, i z pewnością nie chce utracić tej grupy. Tym bardziej, że elektorat młodszy bardzo rzadko naprawdę się przywiązuje do partii, raczej przebiera w tym, co aktualnie mu odpowiada. Tym samym SLD mogłoby stać się partią „jednorazową”, natomiast za kolejne 4 lata – Grzegorz Napieralski przekroczy magiczną czterdziestkę, SLD nie będzie już „nowatorskim zjawiskiem”, tylko raczej normą (w końcu jeżeli jakaś taktyka okazuje się skuteczna, bardzo szybko inni starają się zaadaptować ją u siebie, więc konkurencja z pewnością odpowie), a wizerunek „nowego powiewu” osłabnie. Sytuacja miałaby się zatem dosyć podobnie jak w przypadku Baracka Obamy, co podkreślała większość obserwatorów jeszcze na poziomie amerykańskich prawyborów: jego największą siłą była „nowość” - w opozycji do „opatrzenia” Hillary Clinton, i „doświadczenia” McCaina. „Jeżeli Obama nie wygra teraz, w następnych wyborach przegra już z kretesem” - powtarzano w komentarzach eksperckich. Okazać by się mogło zatem, że SLD nie tylko utraci szybko zbity „młody kapitał”, ale też nie odzyska zaufania dawnego, „betonowego” elektoratu. Chyba, że Grzegorz Napieralski uważa, że jest to elektorat tak betonowy, że nie ma dokąd odejść, i można spokojnie przestać się nim zajmować. Byłoby to jednak ryzykowne zagranie, a SLD nie jest w sytuacji, w której może sobie pozwolić na straty tak silnego zaplecza wyborczego. Trzeba więc decydować ostrożnie, aby nie przeszarżować.
Którędy zatem?
Grzegorz Napieralski i spółka starają się osiągnąć coś, co udawało się dotąd nielicznym, a co obecnie próbuje zrobić także Janusz Palikot z Demokratami: zarzucić dwie wędki, do dwóch różnych stawów, i liczyć na to, że rybki złapią obie przynęty jednocześnie. Pierwsza wędka, dla młodych, dla których liczą się piękne twarze młodych polityków, wrażliwych na kampanię w internecie i „gadżeciarstwo” - oferta nowoczesna, oparta na liftingu i znacznym odmłodzeniu oblicza sojuszu. A dla „starego elektoratu”, skupionego jednak nie na internetowej stronie kampanii, a raczej na przykład na wywiadach (tak prasowych, jak i tych w telewizji), ale też często bardziej zainteresowanych samą polityką - inna przynęta: „zaplecze eksperckie”, oparte o stare twarze, nie będące może obecne na plakatach wyborczych, natomiast widoczne w mediach. Nie na tyle, aby zniszczyć usilnie kreowane „młode oblicze” Sojuszu, natomiast na tyle często, aby nie pozwolić o sobie zapomnieć. Widać to po prasowych wypowiedziach Leszka Millera, którzy mówi, że „swoje już zrobił, teraz wolałby pozostać zapleczem doradczym dla młodszych kolegów”, czy zapowiedziach o „reaktywacji” starych, zasłużonych działaczy, i kierowaniu do „budowy zaplecza intelektualnego” , oraz ich udział w niedawno zapowiedzianym zespole „liderów tematów” . I to oni w myśli strategicznej Grzegorza Napieralskiego mają odpowiadać za utrzymanie „starszej części”, a przy wystarczająco efektywnej pracy – być może nawet za przyciągnięcie nowych wyborców. Tych, z grupy „racjonalnych”, dla których niekoniecznie liczą się hasła wyborcze, a bardziej opinie specjalistów. Tym bardziej, że obserwujemy odpływ tej grupy od Platformy Obywatelskiej, spowodowany zmasowanym ostrzałem tejże przez ekspertów ekonomicznych, z Leszkiem Balcerowiczem na czele. Strategia wygląda jak na razie obiecująco, a notowania SLD, jak i samego Napieralskiego poprawiają się. Czy jednak tendencja ta będzie trwała, okaże się po upływie odpowiedniej ilości czasu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Ten wpis czeka na Twój komentarz.