wtorek, 17 maja 2011

Co Bartosz Arłukowicz robi w rządzie?


W ostatnich dniach mieliśmy do czynienia z prawdziwie hitowym politycznym transferem – wejściem Bartosza Arłukowicza, jednej z najpopularniejszych twarzy polskiej lewicy do rządu. Mimo że formalnie nie był on członkiem Sojuszu Lewicy Demokratycznej (a tylko członkiem klubu sejmowego SLD), ruch ten jest poważnym osłabieniem tej formacji. Powodom, dla których Arłukowicz zdecydował się zmienić „barwy klubowe” i dołączył do rządzącej koalicji, poświęcono już wiele analiz, dlatego chciałabym tutaj skupić się raczej na drugiej stronie tego transferu, czyli PO i Donaldzie Tusku.

Podkopywanie konkurencji...
Najbardziej oczywistym powodem dla „pozyskania” Arłukowicza, jaki nasuwa się na samym początku, jest próba osłabienia przed wyborami zyskującego w sondażach Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Po pierwsze, oczywistą stratą dla Sojuszu jest brak tak wyrazistej i lubianej przez wyborców twarzy. Po drugie, wystąpienie z klubu SLD, mimo wszystko znaczącej postaci, musiało spowodować powrót do dyskusji na temat „żelaznych” metod Grzegorza Napieralskiego i jego sposobu „wycinania konkurencji” wewnątrz partii. A to Grzegorz Napieralski jest ostatnimi miesiącami motorem sukcesu lewicy – powrót do tej dyskusji może być pewną skazą na jego gładkim i sympatycznym wizerunku, pośrednio uderzając także w notowania Sojuszu.

… by wzmocnić partię...
Drugim, niemalże równie oczywistym powodem, wydaje się być wzmocnienie samej Platformy. Nie tylko poprzez samą osobę popularnego posła ze Szczecina, ale też poprzez wzmocnienie „lewego skrzydła” w PO, które w ostatnich miesiącach, po odejściu Janusza Palikota, zostało poważnie osłabione, a ostatnio wzmocnione dość istotną medialną aktywnością bardziej konserwatywnych postaci jak np. Jarosław Gowin. Być może Tusk, znany jako dosyć zdolny strateg, zwłaszcza w kwestiach wizerunkowych – zauważył lukę na lewej stronie, której zagospodarowanie może wzmocnić PO, a która od początku roku uległa dość istotnemu osłabieniu.

… oraz samego siebie.
Najciekawszym i najmniej oczywistym, a jednocześnie zupełnie pomijanym w analizach aspektem może być tutaj jednak sam Donald Tusk. Od miesięcy spekuluje się, że jego pozycja w PO nie jest, mówiąc delikatnie, najmocniejsza. Partią, a zwłaszcza jej dołami, rządzi od dłuższego czasu konflikt pomiędzy „schetynowcami”, a „drużyną Grabarczyka”, dwoma obozami ścierającymi się o władzę wewnątrz formacji. Ostatnio niektórzy zaczęli nawet sugerować, że być może Schetyna mógłby zostać premierem. „Tropiciele spisków” w mediach odczytali w ten sposób nawet jedną z wypowiedzi prezydenta Komorowskiego, który mówił, że premierem musi być ktoś, kto zapewni szybką modernizację kraju. A to Schetyna kilkakrotnie subtelnie krytykował premiera za zbyt powolne tempo reform. Tusk, niegdyś hegemon, jest w tym konflikcie nieco osamotniony – od czasu szefowania Radzie Ministrów nie ma już tyle czasu na partyjne gierki, co mocno go wyautowało. Nieoficjalnie mówi się, że Tusk może w pełni liczyć tylko na tych, którzy tak jak on są w PO outsiderami – Sikorskiego, Klicha, Boniego, Rostowskiego. W tym kontekście Arłukowicz, kolejny outsider w PO stałby się prawdopodobnie dodatkowym, przy okazji bardzo popularnym „sojusznikiem” i protegowanym premiera. Tym samym transfer ten trzeba byłoby widzieć w kontekście walki premiera o to, aby po ewentualnie wygranych wyborach móc zachować stanowisko, zamiast zrzekać się go na rzecz kolegi z partii. Czym innym jest bowiem przegrana w wyborach, czym innym zaś – przegrana wśród „przyjaciół” w formacji. Porażka wśród swoich często boli nawet bardziej.

Jakakolwiek nie jest rzeczywistość, ciężko przypuszczać, że jest to ruch przypadkowy. Czas pokaże, czy Arłukowicz będzie pionkiem, czy też może istotną figurą na politycznej szachownicy. I co najważniejsze – czy pozwoli zaszachować konkurentów – zarówno tych wewnątrz, jak i na zewnątrz formacji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ten wpis czeka na Twój komentarz.