Tymczasem Olli Rehn – komisarz UE ds. walutowych i gospodarczych, twierdzi, że działania greckiego rządu są niewystarczające. Dlatego Bruksela, która pierwotnie domagała się od Aten prywatyzacji wartej 17 mld euro, obecnie zażądała, by Grecy pospiesznie wyprzedali państwowe firmy i udziały warte 50 mld euro. W tej sytuacji przyparty do muru rząd Papandreu ogłosił w poniedziałek zamiar „natychmiastowej sprzedaży”: • udziałów w firmie telekomunikacyjnej OTE (największej na Bałkanach); • dwóch największych portów w Pireusie i Salonikach; • udziałów w cieszącej się niemal monopolem firmie dystrybuującej energię PPC; • Banku Pocztowego; • zakładów gazowniczych DEPA; • lotniska w Atenach. Taki projekt natychmiast skrytykowała opozycja. - To nie wyprzedaż. To likwidacja! - protestował wczoraj przywódca centroprawicowej opozycji Antonis Samaras. Odmówił poparcia dla zaostrzonych cięć budżetowych (m.in. likwidacja kolejnych ulg podatkowych, redukcje w wydatkach socjalnych), które mają w tym roku przynieść 6 mld euro oszczędności.
W związku z cięciami budżetowymi związki zawodowe ostrzegają, że kraj czeka eksplozja protestów społecznych, a sytuacja "może się wymknąć spod kontroli". Taką opinię przedstawił przywódca największego greckiego związku zawodowego skupiającego urzędników publicznych. Jego związek zapowiada demonstracje na 4 czerwca. - Grecję czeka społeczna eksplozja, jeśli rząd będzie wdrażał kolejne oszczędności skierowane przeciwko ludziom. Spotka się to z oporem opinii publicznej, który wymknie się spod kontroli - stwierdził sekretarz generalny związku ADEDY Ilias Iliopoulos.
Obecnie w Grecji mamy do czynienia z patem politycznym. Z jednej strony rząd pod naciskiem Brukseli musi dokonywać cięć budżetowych, aby wyprowadzić kraj z kryzysu i otrzymać pomoc finansową, z drugiej strony opozycja i społeczeństwo grożą strajkami nie godząc się na kolejne cięcia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Ten wpis czeka na Twój komentarz.