sobota, 19 maja 2012

W USA nie będzie „internetowego” prezydenta


http://300polityka.pl/sites/default/files/americans_elect_icon.png?1337327671
Stany Zjednoczone są pionierami w wymyślaniu coraz to bardziej nowatorskich kampanii podczas wyborów prezydenckich. Wystarczy przestudiować (nawet pobieżnie) ewolucję kampanii w USA, by dojść do takiego wniosku. W bieżącym roku, 6 listopada, odbędą się 57 wybory na prezydenta Stanów. Z racji tego, Amerykanie wpadli na dość ciekawy pomysł.

Americans Elect nie dał rady

            Americans Elect, to projekt, którego celem było wyłonienie kandydata na prezydenta USA, przez Internet. Kandydat ten miał być niezależny od 2 głównych, wyłonionych „klasyczną” metodą. Projekt przewidywał również zbieranie podpisów we wszystkich stanach USA tak, by kandydat Americans Elect mógł znaleźć się na kartach do głosowania w listopadzie. Warto zaznaczyć, że Americans Elect nie było partią polityczną. W prawyborach sieciowych mógł wziąć udział każdy Amerykanin, każdy też mógł zostać zgłoszony jako potencjalny kandydat na prezydenta. W pierwszej fazie prawyborów, 360 000 delegatów zgłosiło 52 kandydatury. w tym gronie znaleźli się m. in.: Ron Paul, Condoleezza Rice, Hillary Clinton, Michael Bloomberg. Jednak coś poszło nie tak. W kolejnej rundzie głosownia żaden z kandydatów nie zdobył wystarczającej liczby głosów, by przejść dalej. W związku z tym, specjaliści zadają sobie pytanie: „Czy to jest Porażka internetowego aktywizmu?”
            Dość niespodziewanie, główną przyczyną porażki tego przedsięwzięcia była ta część inicjatywy, która miała być jej największą siłą – głosowanie i aktywność w sieci. Na początku tego roku zgłoszono 52 kandydatów, w kolejnym etapie procesu nominacyjnego – głosowaniu które miało wyłonić z sześciorga najbardziej popularnych kandydata na prezydenta, żaden z nich nie uzyskał wymaganej ilości 10,000 głosów. Niestety, następne rundy również nie wyłoniły kandydata. Nadzorujący projekt Americans Elect przyznał się w końcu do porażki. Głosowanie odbywało się na specjalnie przygotowanej platformie. Cały koszt projektu to blisko 35 milionów dolarów.
            Ludzie pracujący przy tym projekcie byli świadomi, że na sukces trzeba pracować wiele lat. Wiedzieli, że od razu nie uzyskają takiego poparcia, jakie sobie zakładali na starcie, jednak najważniejsze było to, żeby dać do zrozumienia wyborcom, że można przełamać monopol dwóch partii w USA.

Co dalej?

            Projekt „American Elect” nie jest całkowitą klapą. Świadczą o tym choćby liczby. Na przykład, AE zebrał 420 000 delegatów oraz miliony aktów poparcia w całym kraju. Poza tym, AE nie znalazł odpowiedniego kandydata, który byłby na tyle charyzmatyczny, żeby zagrozić obecnemu prezydentowi, Barack’owi Obamie. W końcu, sam grunt, na którym działał American Elect, jest dość specyficzny. W Stanach od wielu lat 2 główne partie polityczne, Demokraci i Republikanie. Zawsze prezydentem zostawał kandydat, wywodzący się z któregoś z tych 2 obozu. Całkiem możliwe, że gdyby American Elect przenieść do Europy, odniósłby on o wiele większy sukces, niż obecnie. Według mnie, taka inicjatywa jest bardzo ciekawym „ubarwieniem” dla klasycznej polityki. Mamy XXI wiek, Internet święci tryumf nad pozostałymi mediami. Póki co, prym wiedzie telewizja, jednak z roku na rok, systematycznie to się zmienia na korzyść Internetu. Możliwe, że w przeciągu dekady lub dwóch, takie inicjatywy jak American Elect, będą na porządku dziennym w większości krajów. Czy można zatem mówić o całkowitej porażce „internetowego” prezydenta? Według mnie, to dopiero początek rewolucji w procesie budowania kampanii wyborczej, nie tylko w Stanach, ale na całym świecie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ten wpis czeka na Twój komentarz.