www.presseurop.eu |
Zanim w ciągu ostatnich tygodni u
większości polskich obywateli objawił się koniunkturalny katolicyzm, który
sprawił, że wszyscy staliśmy się znawcami niuansów towarzyszących konklawe oraz
ekspertami od relacji południowoamerykańskich wojskowych dyktatur z katolickim
klerem, w Polsce odbywała się dyskusja na temat o wiele ważniejszy dla losów
naszego państwa. Mam tu namyśli debatę, która towarzyszyła negocjacjom nowego
paktu fiskalnego dla państwa będących (i aspirujących) do strefy euro. Wiele w
niej było niedopowiedzeń, świadomych bądź też nieświadomych przekłamań, które
padały na podatny grunt niewiedzy Polaków. Chciałbym w tym miejscu rozprawić
się z jednym z największych niedomówień, oraz podjąć trud charakterystyki
sytuacji, w której jakiś rząd (w końcu) zdecyduje się na przystąpienie do
strefy euro.
Akcesja
równa się zgoda na euro
W
dyskusjach na różnym poziomie: w mediach, w parlamencie, na uczelniach lub też
po prostu w gronie znajomych dominujowało jedno podstawowe pytanie – czy
wstąpić do euro. Jest to pytanie otwierające każdą dyskusje o tej tematyce,
jednakże jest ono z gruntu błędne. Dlaczego?
W 2003 odbyło
się ogólnokrajowe referendum dotyczące akcesji do wspólnot europejskich, w
którym obywatele zgodzili się na przystąpienie do UE na wynegocjowanych
warunkach. Ważne to wydarzenie, nie tylko z oczywistego powodu, ale także
dlatego, że przesądziło o tym iż Polska „złą”, „straszną” walutę euro musi
przyjąć! W traktacie akcesyjnym wyraźnie jest napisane, iż Polska zobowiązuje
się przystąpić do strefy euro. Fakt, nie zostało powiedziane „kiedy”, nie mniej
jednak w tamtym momencie stało się pewne, że na tace rzucać będziemy nieco inne
miedziaki. Są jednak politycy, którzy w świadomy sposób mamią obraz całej
sytuacji postulując przeprowadzenie kolejnego ogólnokrajowego referendum, tym
razem w sprawie wejścia do strefy euro. No cóż, każdy kto w myślach potrafi
poprawnie dodać dwa do dwóch powinien przy każdej okazji piętnować takich
polityków jako demagogów. Z prawnego punktu widzenia nie można zrobić
referendum w tej sprawie, ponieważ już polscy obywatele w tej sprawie się
wypowiedzieli!
Jest jeszcze
inna kwestia. Załóżmy, że takie referendum się odbywa, Polacy stwierdzają że
nie chcą mieć euro, natomiast frekwencja powyżej 50% sprawia, że jego wynik
jest wiążący dla polskich władz. W takiej sytuacji następuje konflikt między
wynikiem referendum a zapisami traktatu akcesyjnego. Polski rząd, prezydent i
parlament nie mają w tej sytuacji wyboru – muszą respektować wiążące,
referendalne wyniki i ogłosić wyjście z Unii Europejskiej. Warunki traktatu
akcesyjnego zostałyby złamane, i tym samym Polska nie dostała by tych z trudem
wywalczonych miliardów z dotacji unijnych.
Wypłata
w euro ≠ wypłata w PLN
Kolejnym
mitem, równie absurdalnym aczkolwiek mniej groźnym pod względem prawnym jest
przeświadczenie wielu osób, iż będą zarabiać mniej po rezygnacji ze złotówki.
Często słyszę, że „po wejściu do euro moja wypłata będzie wynosić np. 400 euro”.
Zgadza się, ktoś może dostać taką wypłatę, ale na pewno nie będzie mniejsza od
tej wypłacanej w złotówkach. Będzie po prostu przeliczana wg wynegocjowanego
kursu, a dyskomfort w takiej sytuacji będzie jedynie świadomościowy – na wyciągu
z wypłatą będą najczęściej trzy cyfry a nie cztery. Siła nabywcza takowej
wypłaty zostanie taka sama gdyż ceny także będą przeliczane wg takiego samego
kursu.
Kiedy po raz
pierwszy euro weszło do obiegu, wiele osób w Europie narzekało, że coś zupełnie
przeciwnego – ceny w sklepach wzrosły. Dziś już wiadomo, dlaczego tak się
stało. Otóż ceny zostały celowo podniesione przez nieuczciwych sklepikarzy, sklepy,
hurtownie itp. świadomych, iż nikt nie będzie przeliczał ceny każdego towaru na
poprzednią walutę, aby sprawdzić czy jego cena nadal jest taka sama! Dziś już
wiadomo jak sobie z takim procederem radzić. Kiedy Słowacja przyjmowała walutę
wspólnotową, wprowadziła prawo nakazujące podawanie każdej ceny za taki czy
inny towar w dwóch walutach: w euro i koronie. Dzięki temu obywatele widzieli,
że nikt nie chce ich oszukać.
Niestety,
poziom płac nie zwiększy się po wejściu do euro zony. Polski górnik dalej
będzie mniej zarabiał od niemieckiego, czy angielskiego i żadne euro nie będzie
w stanie zasypać takiej dysproporcji. Takową moc sprawczą mógłby mieć europejski
minister finansów o kompetencjach podobnych do swoich odpowiedników w krajach
członkowskich UE. Problem w tym, że przywódcy europejscy reagują na każda formę
federalizmu jak Gowin na widok Biedronia. A bez skoordynowanej polityki
finansowej euro niewiele zmieni w poziomie życia polskich obywateli.
Mity
mitami, ale nie ma co liczyć na szybkie wejście do strefy euro. Brak politycznego konsensusu, kryzys i
trudności w prawnej implementacji tej waluty do naszego kraju jeszcze długo
będą niweczyć nawet najmniejsze przymiarki do rozpoczęcia takowego procesu.